18 sierpnia 2014

Poszukiwany, poszukiwana!!!

Poszukuję Ojca/Matki Chrzestnego/Chrzestnej dla tego oto osobnika. (Nie umiem wymyślać imion i nazwisk ;_;) Dopóki go nie ochrzczę, nie mogę napisać kolejnego rozdziału... Więc pomóżcie! T_T


Wiem, że talentu za grosz i przypomina dziewczynę, ale trudno...

16 sierpnia 2014

Rozdział 13

13. Szacunek

Wyglądali okropnie. Podarte, brudne ciuchy wisiały na ich wychudzonych sylwetkach. W potarganych włosach pełno było gałązek i liści, którymi już dawno przestali się przejmować. Zmęczone twarze pokryte były brudem i zaschniętą krwią. Tu i tam spod ubrań wystawały kawałki prowizorycznych opatrunków i bandaży. Nawet szmacianego misia nie oszczędziły trudy wędrówki, chociaż jego pięcioletnia właścicielka chroniła go jak mogła. Przyciskała swojego ulubieńca do piersi, zaciskała zęby i usilnie próbowała powstrzymać łzy, i nie narzekać na bolące nogi. Byli w drodze odkąd pamiętała, a nawet jeszcze dłużej. Wszyscy, bez wyjątku, byli wyczerpani.
Ale przynajmniej żyli.
Na razie.
***
-Jest coraz gorzej. Zbyt szybko się zbliżają. W tym tempie...
-Wiem.
-Niedługo nas dogonią, a wtedy...
-Wiem.
-Wszyscy  są zbyt wyczerpani, żeby stawić im czoła...
-WIEM!
Luke spojrzał na  resztę groźnym wzrokiem. Miał dość słuchania oczywistych faktów. Nie chciał też, żeby dzieci usłyszały. I tak było im ciężko, nie musiały się jeszcze dodatkowo bardziej bać. Jak na razie dzielnie znosiły trudy tułaczki. Ale jak długo jeszcze wytrzymają to tempo?
Mężczyzna spojrzał na grupkę dzieciaków, siedzącą trochę dalej przy własnym ognisku. Było ich około dwudziestki. Najstarsze z nich miało siedemnaście lat, najmłodsze cztery. Smętnie patrzyły w ogień, czekając na posiłek i nie odzywając się. Niektóre z młodszych pociech dusiły szloch. Wszystkie czekały w niepewności, czy zaraz nie będzie trzeba iść dalej.
Czasem jednak wśród dzieci gdzieniegdzie wybuchał śmiech, napawający optymizmem i radością. Wszyscy powoli się odprężali. Skoro pomimo wszystko istnieje jeszcze radość, to chyba nie jest jeszcze aż tak źle, prawda?
Luke uśmiechnął się z dumą. Jego ośmioletni synek wychodził z siebie, żeby tylko pomóc, ulżyć, poprawić innym humor. W trakcie wędrówki nosił młodsze dzieci albo śpiewał im marszowe piosenki, żeby chętniej szły. Pomagał innym nosić ich rzeczy i bagaże. Choć sam był wyczerpany, z jego twarzy nie znikał uśmiech. Pojawiał się to tu, to tam, to z przodu, to z tyłu, aby powiedzieć parę słów zachęty, czy po prostu roweselić, dodając sił. W czasie postojów zawsze siadał i jadł ostatni, wcześniej upewniając się, że każde z dzieciaków ma swoją należną porcję posiłku i nikt nie został poszkodowany. Pilnował, aby nikt ze starszych nie gnębił młodszych. Czasem nawet dzielił się własnym jedzeniem, choć sam był głodny. Luke podejrzewał, że gdyby nie poprosił przyjaciółki chłopaka, dziesięcioletniej Mariki, żeby go pilnowała, sam zagłodziłby się na śmierć, żeby tylko inni się najedli.
Nawet teraz chłopak trzymał na kolanach małą dziewczynkę i opowiadał innym jakąś ciekawą historię. Sądząc po ich reakcjach, dość śmieszną.
-Luke...?
Na ramieniu zamyślonego mężczyzny spoczęła kobieca ręka. Gdy odwrócił głowę ujrzał piękne, czerwone oczy, które tak przecież kochał. Należały do kobiety, która zawsze była przy nim i dała mu ukochanego syna. Na imię jej było Diana. Miała długie, białe włosy, które lubiła zaplatać w gruby warkocz, aksamitny, lśniący ogon i uszy tego samego koloru. Na szyi błyszczał srebrny, owalny medalion-jedyna pamiątka z poprzedniego życia. Aria i Gatto żyją bardzo długo. Luke nigdy nie dowiedział się ile lat ma jego żona, ani jaka jest jej przeszłość. Wiedział, że ma swój sekret i szanował to.
-Na razie odpocznijmy. Bez dłuższej przerwy długo już nie pociągniemy. Stanę na warcie.
Odwrócił się i ruszył w stronę niewielkiej polanki, którą wypatrzył już wcześniej. Obozowali pod osłoną drzew, aby trudniej było ich znaleźć. Niestety atakujących też nie można było dostrzec. Dopiero siedząc na skraju lasu lub polany, można było obserwować niebo i ostrzec na czas innych.
Na środku otoczonej drzewami łączki rósł wielki dąb o rozłożystych konarach. Luke dobrze się wspinał, więc szybko znalazł się wśród najwyższych gałęzi. Pomiędzy dwoma grubymi konarami znalazł sobie wygodne siedzisko i zajął się obserwowaniem nieba.
***
Chłopiec skończył już swoją opowieść i dopilnował podziału jedzenia. Teraz przy ich dziecięcym ognisku było już głośno i wesoło. Nikt nie zauważył, jak odszedł w poszukiwaniu rodziców.
Mamę znalazł przy ognisku dorosłych, gdy wydawała posiłki i rozmawiała beztrosko z koleżanką. Nie było trudno ją wypatrzeć-białowłosa Gatto wyróżniała się z tłumu. 
-Pomóc ci, mamuś?
Gdy Diana odwróciła się zaskoczona, wpadła prosto w objęcia swojego białowłosego synka. Kolor włosów odziedziczył po niej, błękitne oczy po ojcu. Nie była tylko pewna, jakie odziedziczył zdolności.
-Ja już kończę.
-Szkoda...
-Ale możesz mi pomóc. Tato pełni wartę i jeszcze nic nie jadł. Zaniesiesz mu obiad?
-Jasne!
Ośmiolatek wziął pakunek od mamy, dał jej buziaka w policzek i ruszył w drogę.
-Uważaj na siebie! I powiedz ojcu żeby był ostrożny!
-Jasne!
Białowłosa patrzyła jak jej synek znika między drzewami. Pomyślała o mężu. Miała złe przeczucia.
***
Luke z aprobatą patrzył na białowłosą postać zwinnie przemykającą przez łąkę.  Chłopak pamiętał nauki rodziców i przekradał się od jednej plamy cienia do drugiej. Nawet jeśli nad nim przeleciałaby wywerna, zmarłby w bezruchu i prawdopodobnie by go nie zauważyła. Trudniej zauważyć coś, co chowa się i nie rusza, niż coś, co biegnie przez środek otwartej przestrzeni.
Tymczasem uśmiechnięty chłopak umiejętnie wspiął się na drzewo i już wyszczerzony siedział obok taty.
-I jak było?
-No nieźle, nieźle. Mama cię przysłała?
-Tak. Przyniosłem obiad.
-Jadłeś?
-Noooooooooo...ten...
-To choć zjedz ze mną. Mama chyba wiedziała, bo dała jedzenia na dwóch.
Obaj w milczeniu zabrali się do jedzenia. Chłopiec spoglądał na tatę. Miał on błękitne oczy i krótkie, blond włosy, zmierzwione w artystycznym nieładzie. Zawsze nosił swój charakterystyczny, długi, czerwony płaszcz z kapturem. Inni szanowali go i słuchali. Prawdziwy wzór. Czy kiedyś będzie do niego podobny?
-Dlaczego tak mi się przyglądasz?
-Po prostu...chciałbym być taki jak ty. Wszyscy cię szanują, słuchają...pomagasz i chronisz innych. Też chcę taki być.
-I jesteś.
Luke spojrzał w zdziwione i powątpiewające oczy syna.
-Mówisz tak, aby poprawić mi humor.
-Wcale nie. Stajesz w obronie młodszych, a czasem i starszych, i pilnujesz ich praw. Pomagasz innym i jesteś wesoły dla nich. Nie myślisz o sobie. Oni nie tylko lubią cię, ale słuchają i szanują.
-Mam wrażenie, że tylko ze względu na ciebie.
Mężczyzna zmierzył syna poważnym wzrokiem.
-Prawdziwego szacunku nie można tak po prostu odziedziczyć. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. I całe życie pracuje się, aby go utrzymać. Zapamiętaj to dobrze, aby jednym głupim czynem nie stracić czegoś, na co pracowałeś przez lata.
-A co jeśli mnie nie zrozumieją? Jeśli zrobię coś, co mi wyda się słuszne, ale inni pomyślą inaczej?
-Nikt nie ma prawa oceniać innych. Nie wiemy jak ten ktoś się czuł, co go do tego popchnęło, jakie miał intencje, w jakiej był sytuacji, czy dlaczego to zrobił. Czy ktoś kto kradnie, jest zły?
-Kradzież jest zła.
-Ale ten ktoś kradnie dla rodziny, której inaczej nie potrafi wyżywić. Aby przeżyć. Tak, kradzież jest zła. Ale czy ten złodziej także jest zły?
Chłopiec zamyślił się. Po chwili ostrożnie odpowiedział.
-Robi coś, co nie jest akceptowane i jest uważane za złe. Ale robi to, bo nie potrafi inaczej pomóc rodzinie i sobie. Nie jest zły, tylko zagubiony. Masz rację. Nie można oceniać innych, bo nigdy do końca nie poznamy ich sytuacji. Ale w takim razie...
-Tak?
-Ten ktoś stracił szacunek, bo nikt nie próbuje go zrozumieć i pomóc. Ale...
-Słucham.
-W takim razie skąd będę wiedzieć, kiedy postępuję naprawdę źle, a kiedy tylko inni tak myślą? Jak rozpoznać, kiedy powinienem się zatrzymać, zawrócić zanim będzie za późno? Nie mogę polegać na otoczeniu, bo przez to mogę popełnić poważny błąd.
-Powinieneś słuchać, co twoi przyjaciele i znajomi mają do powiedzenia, pamiętaj jednak, że ostateczna decyzja zawsze należy do ciebie. Ale nie ważne co robisz, zawsze postępuj tak, aby później móc spojrzeć w lustro. Idź z uniesioną głową i wybieraj mądrze, aby później nie musieć błagać o wybaczenie. Najważniejsze, aby nigdy nie utracić szacunku do samego siebie. Jeśli go nie masz, nie jesteś nic wart, choćby nawet miliony były zdolne pójść za tobą w ogień.
***
-Szybciej,szybciej!! RUCHY!!!!!
-Zaraz tu będą!!!!
W obozowisku zapanowało zamieszanie. Każdy w pośpiechu zbierał swój niewielki bagaż. Rodzice upewniali się, iż ich pociechy nigdzie się nie oddaliły i są gotowe do wymarszu. Nad całym rozgardiaszem panowali Diana i Luke.Czuwali nad wszystkim i pomagali tym, którzy mieli jakieś problemy. Ich syn wspiął się na drzewo i stamtąd obserwował zbliżające się skrzydlate bestie. Wywerny miały bardzo wyczulone zmysły i z daleka wyczuwały przedstawicieli różnych ras. Jednak dotyczyło to głównie osób dorosłych, których moce już się przebudziły. Im potężniejszy osobnik, lub im ich więcej, tym łatwiej zlokalizować cel. Jednak dzieci zazwyczaj nie wykazywały zdolności, były więc bezpieczne. Pomimo to rodzice bali się o swoje pociechy. Gdyby nie usilne namowy ośmiolatka  i lekcje kamuflażu i przetrwania, Diana i Luke nigdy nie pomyśleliby nawet o daniu mu tak niebezpiecznego zadania.
W powietrzu rozległ się ryk. Para, coraz bardziej zniecierpliwiona, zaczęła popędzać pierwsze osoby do wymarszu. Białowłosy zszedł z drzewa i zaniepokojony podbiegł do rodziców. Pokręcił głową.
-Nie zdążymy. Zaraz tu wylądują.
-Ile?
-Około trzydziestu...
-Cholera...myślałem, że mniej...
-LUKE!!! Nie przeklinaj przy dziecku!
-Przepraszam, przepraszam. No to ile mamy cza...
Dalszą część słowa zagłuszył donośny trzask. Dziesięć metrów od obozowiska drzewa zaczęły chwiać się i łamać pod uderzeniami długich ogonów i potężnych, szponiastych łap. Mimo przestróg żony mężczyzna zaklął pod nosem, co przypłacił porządnym kuksańcem pod żebra. Kobieta szybko dokonała oceny sytuacji. Grupka dzieci eskortowana przez paru dorosłych oddalała się od niebezpieczeństwa. Szybko, jednak nadal za wolno. Nawet jeśli drzewa spowolnią wywerny, nadal będą zbyt szybkie i liczne, by można było uciec. Pozostali w gotowości czekali na decyzję swojego nieformalnego przywódcy. Walczymy, czy próbujemy uciekać?
-Uciekajcie.
-Luke, możemy walczyć. Jesteśmy gotowi zginąć dla dobra naszych pociech. Jesteśmy zde...
-A kto je obroni, jeśli wszyscy zginą? Dla ich dobra musicie znaleźć im bezpieczny dom.
-Ale...
-Idźcie, JUŻ!!!
Wszyscy niechętnie i z ociąganiem obrócili się i pobiegli w ślad za resztą uciekinierów. Nie chcieli tego przyznać, ale miał rację. Nie mogli tutaj ginąć. Musieli dostarczyć swoje dzieci do Svettanti, aby mogły przeżyć.. Za wszelką cenę.
Bestie robiły sobie coraz więcej miejsca, pozbywając się drzew. Szło im niepokojąco szybko.
Luke zorientował się, że nadal nie jest sam. Koło niego została jego żona i syn.
-Zabierz go stąd. Tu nie jest bezpiecznie.
-Żartujesz?! Nie zostawię cię. Jestem wojowniczką.
-Ja nigdzie nie idę. Zostaję z tobą, tato.
-Czy wyście poszaleli wszyscy?! Sio mi stąd, ale JUŻ!!!
-Nie.
Na mężczyznę padło harde spojrzenie czerwonych i niebieskich oczu. Tak bardzo ich kochał. Chciał dla nich jak najlepiej. To dla nich zdecydował, że tu zostanie. Chociaż myśl, że już nigdy ich nie zobaczy rozrywała mu serce, nie mógł pozwolić, aby tych dwoje zatrzymało się zanim dotrze do celu. Nigdy by tego sobie nie wybaczył.
Kucnął i spojrzał na błagalny wyraz twarzy syna.
-Posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze.
-Nic nie będzie dobrze. Zginiesz tutaj. Zostawisz nas. Ja...nie damy sobie bez ciebie rady...Potrzebuję cię!!!
-Nie. Jesteś dzielny i silny. Jestem z ciebie dumny. I nie mogę pozwolić, abyś się tu zatrzymał. Kocham cię. Pamiętaj o tym. I opiekuj się mamą.
-Idź za resztą. Zostanę z tatą.
-Nie. Ja sam wystarczę. Kocham was i chcę, abyście żyli. Nie utrudniajcie mi tego.
W oczach Diany stanęły łzy. Widać nawet wojowniczka czasem płacze. Przytuliła męża i pocałowała go na pożegnanie.
-Też cię kocham.
Mężczyzna z powrotem kucnął przed synem i popatrzył mu głęboko w oczy. Gorące łzy spływały po drobnych policzkach. Wiedział, że mają mało czasu. Ale to były jego ostatnie chwile z tymi, których kocha najbardziej. To było jego pożegnanie, którego nikt nie mógł mu odebrać.
-Tyle jeszcze chciałbym ci powiedzieć, przekazać...szkoda, że nie mam już czasu. Ale nie ważne co się stanie, pamiętaj, że bardzo was kocham i to, co może się stać to nie wasza wina. Nie chcę, żebyś był smutny kiedy mnie zabraknie. Dobrze?
-Więc dlaczego to robisz?! Ja...
-Pamiętasz, o czym ostatnio rozmawialiśmy?
-Tak.
-Ja...kiedyś zrobiłem coś, czego żałuję do dziś. Nadal mi wstyd. Wtedy straciłem do siebie szacunek, zacząłem samym sobą gardzić. Ja...proszę, pozwól mi polec w obronie tego, co kocham. W obronie jedynej rzeczy, dla której nadal żyję. Nie miałem po co chodzić po świecie. Gdyby nie wy...daliście mojemu życiu sens. Pozwólcie mi chronić was do końca. Może wtedy...może uda mi się znów spojrzeć sobie w twarz.
-Tato...
-Wszystko się ułoży, obiecuję. Weź to, unieś głowę i idź dalej. I pamiętaj, że jestem z ciebie dumny.
To mówiąc Luke zdjął z ramion swój płaszcz i wręczył go synowi. Po raz ostatni zmierzwił mu włosy i patrzył, jak matka szlochając zabiera chłopca w bezpieczne miejsce. Gdy ośmiolatek odwrócił się po raz ostatni, mocno ściskając ostatni prezent od taty, zobaczył jak jego ojciec odwraca się i rusza na czarne potwory. Wiatr przyniósł jeszcze ostatnie słowa:
-Nigdy nie popełnij moich błędów, Blake.
***
Przepraszam, że tak długo, ale już jest, od razu mówię, że na kolejny też trochę chyba poczekacie, bo muszę wymyślić nową postać, a pomysłów brak :/ Neko będzie miała towarzysza (o ile się nie pozabijają od razu XD)