18. Marionetka
Życie. Co to w ogóle znaczy naprawdę żyć? Czy
można cały czas po prostu trwać, jak potulny baranek prowadzony w końcu
na rzeź? Przez cały swój żywot po prostu istnieć, bez żadnego sensu, ślepo stać
w miejscu, karmiąc się minimalnymi ambicjami, na zawsze pozostawać w
bezpiecznym miejscu? Czekać na śmierć? Czy można naprawdę żyć bez wolności?
Wolność. Czy w ogóle jest ktoś na tym
świecie, kto wie, jak ona smakuje, co oznacza? Może i tak. Ja na pewno tego nie
wiem, ale myślę, że jestem blisko. I to nie jakiejś zwykłej, powierzchownej
podróbki, ale tej jedynej, prawdziwej wolności. Prawdziwego życia.
Moja historia? Jest taka jak każda inna, tylko
trochę wcześniejsza.
Byłem zwykłym Aniołem. Nikim szczególnym. Mieszkałem
w idealnym świecie bez zła. Wszyscy byli dobrzy, albo wylatywali z miasta na
zbity dziób. Większość wolała pierwszą opcję, więc byli raczej grzeczni. Miałem
przytulny domek w naszym pięknym Niebie. Może i Anioły, ale to nie znaczy, że
będziemy spać na jakiś tam chmurkach. Co to, to nie. Choć nie do końca zgadza
się to z powszechnymi wyobrażeniami, Niebo jest po prostu przepięknym miastem,
nie jakimś tam skrawkiem chmurek z latającymi dokoła cherubinkami. Zwykłe
miasto. No, może nie do końca.
Wszystkie budynki zbudowane są z białego
marmuru, ozdabianego kamieniami szlachetnymi i złotem. Domy wyglądają jak
wyjęte z najróżniejszych epok. Majestatyczne wille, strzeliste wierze, kamieniczki.
Rozmaite kopuły, freski, kolumny, portyki. Wszystko to wbrew wyobrażeniom nie tworzy
razem chaosu, a wyjątkową i niecodzienną harmonię. Budynki współgrają ze sobą,
lśniąc w słońcu. Zwyczajny bruk zastępują śnieżnobiałe chmury. Liczne fontanny
wypluwają z siebie kaskady płynnego złota. W donicach i na klombach rosną
kwiaty o płatkach z drogocennych kruszców. A wszystko to, wraz z mieszkańcami,
błyszczy i skrzy się blaskiem, od którego każdy inny niechybnie by oślepł.
Właśnie tak Anioły zapewniają sobie nietykalność. Wychowane w Niebie są nieczułe
na to światło. Istnieje jeszcze jedna
osobliwość miasta, a mianowicie całkowity brak srebra.
Czytałem książki, spotykałem się z przyjaciółmi,
chodziłem na spacery, do teatru. Robiliśmy ze znajomymi ,,imprezy”. Oczywiście
bez alkoholu i tym podobnych, ale nie znając nic innego, skąd mogliśmy wiedzieć
jak te ,,imprezy” były drętwe? Szał był wtedy, kiedy udało nam dorwać wino
bezalkoholowe…
Radośnie wiodłem takie puste życie, dopóki
nie spotkałem jego.
Miał na imię Severin. Spotkałem go, kiedy
szedłem z kolegami na przedstawienie. Radośnie rozmawialiśmy o nic nie znaczących
głupotach, jak zawsze. Nagle zobaczyliśmy zbiegowisko na rynku. Zaciekawieni
zaczęliśmy przepychać się przez tłum, aż znaleźliśmy na samym przedzie. Naszym
oczom ukazał się on-dumny, wyprostowany z kpiącym uśmieszkiem na ustach i wyrazem
najwyższego politowania w oczach. Dwóch innych mężczyzn trzymało miecze przy
jego krtani. Nie potrzebnie, gdyż on nie zdradzał żadnej chęci ucieczki. Jeszcze
dwóch gwardzistów eskortowało więźnia z tyłu, a cały orszak prowadził dowódca
straży. Nawet najspokojniejsze miasta mają swoich stróżów.
Przez cały dzień rozmyślałem o tym Aniele.
Nie potrafiłem wyrzucić go ze swoich myśli. W jego spojrzeniu była jakaś iskra
pomimo, jakby się wydawało, rozpaczliwego położenia. Zupełnie jakby posiadł
coś, czego mi brakowało. Ale czego?
Do tego stopnia mnie zaintrygował, że po
postanowiłem go zobaczyć. I to właśnie ta decyzja zmieniła na zawsze moje
życie.
Nie miałem większego problemu, aby zbliżyć
się do jego celi. Strażnicy stali przed wejściem do budynku więzienia, ale okno
wychodziło na tyły. Dodatkowo osłaniało mnie rozłożyste drzewo o grubym pniu.
Nikt nie mógł mnie dojrzeć.
Kraty były mniej więcej na wysokości mojej
twarzy. Gdy do nich podszedłem, spojrzał na mnie ze współczuciem. Przyszły
WYGNANIEC spojrzał NA MNIE ze współczuciem. Coś mi podpowiadało, iż chyba
powinno być na odwrót.
-Jak masz na imię, młody?
-Jestem Eiten. A ty?
-A ja mam na imię Severin. I wiesz co, Eiten?
Straszliwie ci współczuję - brzmiał tak, jakby naprawdę było mu mnie żal.
Dlaczego?
-Niby czemu? To ja powinienem mówić to
tobie. To twoje życie właśnie się kończy, nie moje. Gdzie znajdziesz drugi taki
idealny świat? Jesteś skazany na piekło. Tam, na ziemi.
Roześmiał się, czym naprawdę mnie wkurzył.
I zdziwił.
-Nic nie rozumiesz, co? Moje życie dopiero
teraz się zacznie. Może kiedyś to zrozumiesz, marionetko.
Wtedy tego nie rozumiałem. Nie widziałem
sensu w słowach więźnia. Ale który z nas tak naprawdę był tutaj więźniem?
Nazajutrz tam poszedłem. Oglądałem
wszystko od początku do końca. Obserwowałem jak Severin wychodzi z więzienia i
razem z eskortą przechodził przez miasto do miejsca kaźni. Był to niewielki,
okrągły plac. Na samym jego środku wznosiło się niewielkie podium z czarnego
kamienia, ozdobione srebrem. Pierwszy raz widziałem ten plac. Było to jedyne
miejsce w całym Niebie, gdzie nie było ani śladu marmurów, klejnotów, roślin, złota,
zastąpione przez niespotykane nigdzie indziej srebro oraz czerń. Panował tutaj
półmrok, nie pozwalając dostrzec szczegółów.
Z twarzy skazańca ani na moment nie znikł
uśmieszek, kiedy wchodził po schodkach. Wyglądał raczej tak, jakbyśmy to my
mieli odbywać wieczną karę.
Ciężką ciszę przerwał mocny głos
Archanioła, przywódcy starszyzny. Najważniejszy z Aniołów i mistrz dzisiejszej ceremonii.
-Ty, który zgrzeszyłeś, przez wieczność żałuj
za swe czyny. Splugawiony, noś po wsze czasy znaki swej winy – to mówiąc
podniósł rękę. Jego złote oczy zalśniły.
Z lękiem spojrzałem na Severina. Jego
śnieżnobiałe skrzydła zaczęły ciemnieć, by już po chwili stać się kruczoczarne.
Sam poszkodowany spojrzał na nie przelotnie i uśmiechnął się szerzej.
Najwyraźniej mu się podobały. Zresztą sam musiałem przyznać, że nie wyglądały
najgorzej. Takie…majestatyczne.
-Ty, który wystąpiłeś przeciw nam, nie
jesteś godzien być dłużej nam podobnym.
Tym razem białe, nienagannie ułożone włosy
zostały przemienione w szkarłatne, zadziornie rozczochrane. Lśniące szaty
zostały zastąpione przez ciemny, dziwny ubiór. Pierwszy raz w życiu widziałem skórzaną
kurtkę i jeansy… Skazaniec krytycznym wzrokiem ocenił swój ubiór.
-Ty, który straciłeś z oczu światło, żyj
odtąd w ciemnościach.
Tutaj Upadły skrzywił się i szybko zamknął
oczy. Po chwili ostrożnie uchylił powieki i zamrugał. Złoto zastąpiły srebrne
tęczówki ze źrenicami. W końcu zrozumiałem, dlaczego było tu tak ciemno. Po
przemianie oczy były przystosowane do zwykłego świata. Choć dla Anioła było tu tak
ciemno, że z trudem widział, Upadły ledwie mógł znieść blask. Gdyby nie to
specjalne miejsce, niechybnie by oślepł.
- Ostatnie słowo?
-Ten koniec to dopiero początek.
- Ty, który zboczyłeś ze ścieżki dobra, nigdy
więcej nie postawisz swojej stopy w Niebie. Bądź przeklęty i żałuj po wieki.
Severin popatrzył na mnie raz jeszcze i runął
na plecy. Nie upadł na podium, jakby się można było spodziewać, ale przeleciał
przez nie i zniknął bez śladu. Koniec, czy początek? W uszach wciąż brzmiało mi
jego ostatnie zdanie, które rzucił już wpadając w otchłań. Powodzenia, marionetko…
Marionetka.
Przez kolejne dni zastanawiałem się, o co
mu chodziło. Dlaczego wciąż nazywał mnie marionetką? Co mogło być takiego
wspaniałego w tym innym świecie, który od zawsze był uważany za miejsce najsroższej
kary?
Tak naprawdę niewiele wiedziałem o tym,
jak się tam żyje. Nie interesowało mnie to, jak większość Aniołów. Mówili nam
tyle, że tam jest cierpienie i zło. Głupie istoty, które walczą ze sobą i
zabijają się. Ale czy to była cała prawda?
Zacząłem przesiadywać na chmurach, z
których było widać świat. W Niebie przestrzeń ma się całkiem inaczej. Można
dojrzeć praktycznie każde miejsce ziemi, a wszystko przesiadując sobie wygodnie
na białym puchu. Z jednego miejsca mogłem obserwować setki istnień, co też
robiłem. Z początku nudziło mnie to, ale moje zainteresowanie powoli rosło z
każdym dniem. Sam byłem nieśmiertelny, w przeciwieństwie do tych kruchych,
żałosnych stworzeń. A jednak walczyli i niekiedy oddawali życie w obronie
innych. Chronili się. Cierpieli, ale i byli szczęśliwi. Nie ogarniałem, jak to
jest możliwe. Byli radośniejsi ode mnie, tego, który nie musi się martwić o
choroby, życie, pracę, jedzenie… Dlaczego?
Widziałem wybuch wojny. Elfy i Gatto
walczących ze sobą, przelewających krew. Nie rozumiałem tego okrucieństwa.
Chciałem im pomóc. Patrząc na ten ogrom zła byłem wstrząśnięty. Spytałem starszyzny,
czy nie możemy czegoś zrobić. Odpowiedzieli mi, iż to nie nasza sprawa. Że
powinniśmy się cieszyć spokojem i nie interweniować. Poradzą sobie sami.
Właśnie wtedy po raz pierwszy poczułem się…ograniczony.
Pusty. Zamknięty. Jak ptaszek w klatce. Robiliśmy to, czego chciała starszyzna,
albo byliśmy eliminowani. Jak zwierzątko w klatce. Albo marionetka.
Całe życie bez zła i cierpienia. Pod kloszem,
w odosobnieniu. Ale czy to naprawdę było życie, czy po prostu istnienie...?
Czegoś mi brakowało. Tego czegoś co mieli
ci w dole, którzy musieli walczyć o każdy dzień. Tego, co miał Severin. Chciałem
żyć, dowiedzieć się, jak to jest. Doświadczyć tego, co im dawało takie
szczęście. Poznać ich tajemnicę i wypełnić tą pustkę, z której wcześniej nie zdawałem
sobie sprawy.
Decyzja dojrzewała we mnie powoli. Mimo
wszystko bałem się i wahałem, wiedziałem, że nie będzie już odwrotu.
Obserwowałem pogrom w Citta Reale. Widziałem Luke’a, Dianę, Castela, Drakonię,
Desmonda i wielu, wielu innych. Uchodźców. Grupy uciekających, którzy nie
tracili nadziei. Desperacko trzymali się życia, tego pasma cierpień. Co w nim
było wyjątkowego? Musiałem się tego dowiedzieć. Za wszelką cenę.
Kiedy moje włosy zmieniły się w szkarłat,
a skrzydła przybrały barwę nocy, nie bałem się. Gdy po raz pierwszy spojrzałem
na świat swoimi nowymi oczami, wiedziałem, że to rzeczywiście jest dopiero
początek. Może i straciłem to sztuczne światło, ale właśnie wyruszałem, aby znaleźć
nowe, prawdziwe.
Kiedy wpadałem w objęcia mroku, zaśmiałem
się.
-Marionetka zerwała się ze sznurków.
Przede mną otworzył się nowy, piękny
świat. Złapałem w skrzydła wiatr i leciałem, rozkoszując się powietrzem i sycąc
oczy widokami. Poczułem, że żyję. Nie wiedziałem, co mnie czeka. I to było
świetne.
***
Komentarze, pliiiiiis... T^T
Rozdział z dedykacją dla mojego przyjaciela ;*