13 marca 2015

Rozdział 17

17. Czas na rozmowę

Suche gałęzie trzaskały wesoło w płomieniach ogniska, rozświetlając noc swoim migotliwym blaskiem. Barwne języki ognia wciąż wyrzucały w powietrze coraz to nowe iskierki. Neko starała się nie zwracać uwagi na nęcące światełka, chociaż jej kocia natura skutecznie to utrudniała. Miała wielką ochotę rzucić się w pogoń za niknącymi w oczach skierkami, złapać je, dotknąć. Tak jak kiedyś, w dzieciństwie, kiedy wieczorami łapała ogniki wyskakujące z pałacowych kominków. Przywoływały wspomnienia tych wszystkich, spokojnych wieczorów, gdy siadała przy ogniu i słuchała opowieści swojego ojca. Kochała te historie... Ale przecież teraz nie był czas na zabawę.
Czarnowłosa z trudem skupiła rozmarzony wzrok na chłopaku. Była na siebie zła, że pozwoliła porwać się tej chwili nostalgii. Nie było sensu wspominać przeszłości. Te beztroskie chwile już nie wrócą. Nigdy.
Czerwonowłosy ciekawie przyglądał się swojej towarzyszce. Była ładna, rzekłby nawet, iż urocza, ale ręka zbyt go jeszcze bolała, aby próbować. Taaa...z tą Gatto trzeba uważać...inaczej można by jeszcze rękę stracić, albo taką piękną twarz okaleczyć...a taka szkoda by była dla świata...
Gevalle przeciągnął się leniwie z cichym westchnieniem i rozprostował pokaźne, kruczoczarne skrzydła. Był spokojny, cichy wieczór. Na niebie lśniła cała masa gwiazd. Lubił te błyszczące punkty i chętnie spędziłby cały wieczór na ich obserwowaniu, jednak wiedział, iż niestety będzie mu dane zbyt długo cieszyć się tym bezruchem.A szkoda. Nie chciał niszczyć tak miłego czasu opowieściami o przeszłości i bestiach...
-No więc, kim ty właściwie jesteś?
Westchnął. Zaczęło się.
Na ustach czerwonowłosego pojawił się zadziorny uśmieszek, na co Neko z trudem opanowała chęć, by strzelić go z liścia. Najpierw informacje, przyjemność później.
-Jestem spełnieniem twoich marzeń, kotku.
-A tak dokładniej?
-Wszyscy mówią mi Eiten. Ale jeśli wolisz, możesz mówić mi Boski.
-Bosko to ja ci zaraz przyłożę. Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś?
-Prosto z twoich snów, kiciu. 
-Coś mi się zdaje, że chyba raczej z nieba spadłeś. I przy okazji mocno zaryłeś w kamienie przy lądowaniu.
Eiten uśmiechnął się. Zadziorna, co? To nawet dobrze. Lubił dziewczyny z charakterem. Czuł, że to będzie doprawdy interesująca znajomość.A może i coś więcej...?
-No, do pewnego momentu masz rację. Bo rzeczywiście przybywam do ciebie z Nieba, skarbie.
-Nieba.
-Nieba. I to przez wielkie ,,N".
-Tego, co to na górze jest? W sensie takie z chmurkami, bielą, marmurami i tak dalej?
-Oczywiście. Pełnego Aniołów.
-Musiałeś uderzyć się bardziej niż myślałam...ktoś cię badał może?
-Coś mi się zdaje, kiciu, że nie wiesz zbyt wiele o Gevalle, prawda? No więc rozsiądź się wygodnie i wysłuchaj bajeczki. No więc wbrew wszelkim wątpliwościom i plotkom istnieje coś takiego jak Niebo. Tak jak to wcześniej trafnie opisałaś, takie z marmurami, bielą, chmurkami...i Aniołami. Ale nie jakimiś tam przerośniętymi bobasami w pieluchach, a prawdziwymi Aniołami. Właściwie to wyglądają zupełnie jak ludzie. Nawet jeśli wszyscy zatrzymali się mniej więcej w wieku dwudziestu lat. Chociaż są to tylko pozory, gdyż tam nawet małe dziecko może mieć zarówno dwanaście jak i dwieście lat. Nie ma szans, żeby się poznać... No i oczywiście chodzą w sukienkach. O przepraszam, szatach. I ogólnie żyją tam sobie, prowadzą dobre, uczciwe i radosne życie, nie mieszając się do problemów ziemi. No, chyba, że jest już naprawdę źle, czytaj ktoś zagraża ich dobrobytowi. Sielanka jak się patrzy. Ale zdarza się też, iż te Aniołki schodzą na złą drogę. Przyczyny są różne. Niektórzy buntują się przeciwko porządkowi świata, chcą reagować i pomagać, innych po prostu nudzi takie idealne życie. Niezależnie od powodu, jeśli coś przeskrobiesz, zyskujesz dożywotni zakaz wstępu do Nieba. Zostajesz naznaczony. Twoje skrzydła stają się czarne, włosy zmieniają kolor. Stajesz się Upadłym Aniołem. Gevalle. Upadli nie mają prawa do bieli i złota. Grzesznym pozostaje czerń, szkarłat, srebro. Nie zabierają ci skrzydeł, aby od razu było widać, kim jesteś. A później schodzisz na ziemię, by tam wieść swój nieszczęsny, nieśmiertelny żywot, wiecznie rozmyślając o tym, co utraciłeś. Masz żyć w upokorzeniu myśląc o swojej winie, trwać w tej świadomości i upokorzeniu, tęsknocie, bez szans na przebaczenie. Powoli zaczynasz upodabniać się do zwykłego człowieka. Nabierasz nowych cech. Widzisz różne rzeczy. Dotykają cię chwilę szczęścia i smutku, poznajesz, co to prawdziwe życie. A kiedy masz już dość, naprawdę doceniasz Niebo. Albo ostatecznie się buntujesz, to już zależy od osoby. I nawet jeśli masz już dość, chcesz po prostu umrzeć, nie masz nawet szans. Nieśmiertelność potrafi być naprawdę upierdliwa. Nawet jeśli jest ograniczona.
Eiten wpatrywał się tęsknym spojrzeniem gdzieś w jakiś odległy punkt na horyzoncie.
Neko zatkało. Nie spodziewała się, że za tym chłopakiem może kryć się tak smutna historia. Czyżby pod tą denerwującą maską podrywacza kryło się coś jeszcze?
Po chwili ciszy Gatto zdecydowała się przerwać niezręczną ciszę i zadać nurtujące ją pytanie.
-A twój powód?
-Kobiety lecą na złych gości, nie?
-...
No i czar prysł.
Na twarz czerwonowłosego wrócił zadziorny uśmieszek.
-No to może powiesz mi, o co chodziło z tymi potworami w wąwozie? Było ich tam strasznie dużo. Pierwszy raz widziałam takie osobliwe zbiorowisko.
-Nic dziwnego. Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca. Mhroczny Stefan dość długo zbierał się do...
-Przepraszam, kto?
-Mhroczny Stefan.
-KTO?! No chyba sobie ze mnie jaja robisz. Co za Mroczny Stefan znowu?!
-Nie Mroczny, tylko Mhroczny. To jest różnica.
-Ale Stefan...?
-No naprawdę się tak nie nazywa, ale nie można tak po prostu wymawiać jego imienia.
-Dlaczego?
-On to wyczuwa. I różne inne stworzenia też. To naprawdę nie jest bezpieczne tak po prostu wymawiać TO imię. Ani mądre.
-Ale jakie jest TO imię?
Eiten zawahał się, po czym powoli wyciągnął z ogniska gałąź i zaczął pisać sadzą po pobliskim kamieniu. Litery pisał powoli, niechętnie. Naprawdę wolał nie przywoływać tego imienia. Zazwyczaj kiedy to robił, działy się nieprzyjemne rzeczy. Ten mężczyzna go przerażał. Był potężny. Bezwzględny. I straszny. Co prawda Gevalle nie był pewny, czy naprawdę potrafi wyczuć, czy ktoś wymawia jego imię, ale na pewno wyczulił na nie swoje wywerny.
Czarnowłosa z zaciekawieniem wpatrywała się w pojawiające się powoli litery. Imię tego wielce przerażającego człowieka brzmiało...
-Castel...?
-Ciiiiii!!! Mówiłem, że nie wolno!
-Ale...
-Nie!
-Noooo dobraaaa...
-No więc, jak już mówiłem, Mhroczny Stefan dość długo zbierał się do realizacji ostatniej fazy swojego planu. Ale teraz najwyraźniej postanowił w końcu przystąpić do jego realizacji.
-Jaki znowu plan?
-On chce unicestwić Svettanti.

***

W obozie trwała bardzo napięta atmosfera. Niedomówienia krążyły w powietrzu, ciążąc wszystkim na sercach i nastrojach. Blake w roztargnieniu gładził łapką swoją nową, czarną obróżkę. Luke'a coś widocznie wyprowadziło z równowagi, choć starał się tego nie pokazywać. Obaj byli widocznie źli i unikali się nawzajem. Czyżby się pokłócili? Kitsune nie była pewna, co zdarzyło się pomiędzy chłopakami, ale wolała nie pytać. Jeśli będą chcieli, powiedzą jej sami, wystarczy poczekać. A jeśli nie, to trudno. Jednak może lepiej na chwilę odwrócić ich uwagę od siebie?
-Hej, kotku, może poćwiczymy?
-Chętnie. Znudziło mi się, miau, bycie kotkiem.
-Pokazać ci jeszcze raz?
-Nie, na razie nie. Spróbuję tak. Teraz powinno się udać.
-Skoro tak twierdzisz...
Bielutki kotek podniósł się na łapki i odszedł kawałeczek od ogniska. Przeciągnął się prężąc małe ciałko i zamknął błękitne oczęta. Blake skupił całą swoją uwagę. Za radą Rosso wyobraził sobie, iż udaje mu się przybrać właściwą postać. Że te puszyste łapki zmieniają się w normalne, ludzkie ręce i nogi, sylwetka prostuje się.
Ku zdziwieniu lisiczki, oraz obserwującego z daleka blondyna, kociaka otoczyła mocna, biała poświata. Była o wile silniejsza niż dotychczas, gdzieniegdzie poprzetykana czarnymi promieniami. Blask nie raził, ale sprawiał, iż można było dojrzeć jedynie zarysy zwierzaka. Choć teraz już nie do końca.
Zaniepokojony Luke spoglądał na Kitsune.
-To tak ma być...?
-A czy ja ci wyglądam na zoologa?!
Nawet Shiro w napięciu obserwował i cicho powarkiwał na łunę.
-Emmmm...Blake? Wszystko w porządku? Blake?!
W świetlistym kokonie coś się zaczęło dziać. Rozmazany, mały kształt wewnątrz zaczął powoli rosnąć, prostować się. Po chwili przypominał już sylwetkę nastolatka. Kiedy światło w końcu zbladło, oczom rudowłosej i blondyna ukazał się chłopak. Miał biały, rozczochrany już trochę warkocz i prostą grzywkę, lekko przysłaniającą błękitne oczy. Czerwony płaszcz z kapturem i czarne ciuchy wróciły już na swoje miejsce.
Ręce błyskawicznie powędrowały do głowy i obmacały dokładnie głowę. Gdy nie natrafiły na miękkie uszka, z ust nastolatka wyrwało się ciche westchnienie ulgi. Po obadaniu pośpiesznie swojego tyłu, chłopak odsłonił w uśmiechu ostre, białe kiełki. Kiedy palce nie znalazły niczego na szyi, w oczach białowłosego było widać niepewność. Po chwili jednak w blasku słońca coś błysnęło na jego nadgarstku i od razu się uspokoił. Nowa obróżka od Castela stała się teraz gustowną bransoletką. Był z tego powodu bardzo zadowolony. Nie miał raczej ochoty paradować w obroży, chociaż ją polubił. Była nie tylko ładna. Wszystko wskazywało na to, że to dzięki niej w końcu mu się udało. Czarnowłosy mówił prawdę.
Kitsune z podziwem patrzyła na Blake'a, po raz pierwszy oglądając go w pierwotnej postaci. Nie dość, że to zrobił, to nawet uniknął uszek, ogona, sierści i innych ,,wpadek". A to wcale nie takie proste...chociaż śmieszne...
Tylko Luke nie wyglądał na zadowolonego. Z wrogością spoglądał na kamienie zdobiące przegub syna. Bez wątpienia, to im zawdzięczał sukces. Ale jaki Castel mógł mieć w tym cel? No oczywiście oprócz przekonania do siebie chłopaka. Co on knuł?
-No gratuluję, nie spodziewałam się, przyznaję. Nieźle ci poszło, młody.
Ale Blake nie zwracał na nią uwagi. Gdy upewnił się już, iż wszystkie części ma na miejscu i w odpowiedniej formie, spojrzał poważnie na ojca. W końcu mógł spojrzeć na innych zwyczajnie. Najwyższy czas na rozmowę.
-Chyba musimy coś sobie wyjaśnić. Teraz.
-Tak, tak, tak...
Blondyn westchnął. Zaczęło się.
***

Kolejny rozdzialik, o ile ktoś tu jeszcze wbija. Trochę krótko, ale zgodnie z życzeniem, rozwijamy postać Eitena. ;D No i odpuściłam Blake'owi uszka... Do zobaczenia za tydzień ;*

1 komentarz:

  1. Ciekawy, ale nie porywający. Powinnas rozwinąć jakis wątek miłosny to jest ciekawe zawsze :) A Castel powinien zabic ojca z którym pokłóci.

    -Gall anonim

    OdpowiedzUsuń