27 grudnia 2013

Rozdział 7

Rozdział ten dedykuję Catalinie Panterze i Nicol Styles. Bez nich tego rozdziału by nie było więc... oklaski poproszę!!! Dziewczyny naprawdę się postarały :)

7. Błędy

Przeszłość jest bardzo ważna. Nie można się od niej odcinać. To ona pozwala nam kształtować  przyszłość i określa, kim naprawdę jesteśmy.

Szare skały nadawały okolicy dość ponury wygląd. Gdzieniegdzie spomiędzy nich wychylały się mizerne roślinki. Palące słońce zaglądało ciekawie do głębokich wąwozów, którymi poznaczony był cały obszar Deserto. Teren ten niegdyś zamieszkany był przez driady i nimfy, które dbały o niego i zwierzęta, które tam żyły. Wtedy zwano go Fertili Valli. Mieszkanki zapewniały wodę i tworzyły chmury, zabezpieczające przed palącym słońcem. W tamtym czasie był to istny raj, którego nie dotyczyły problemy świata. Nic jednak nie trwa wiecznie. Rozpętała się wojna. Z początku dotyczyła ona jedynie Gatto i elfów. Cała reszta ignorowała obie strony myśląc, że szybko ktoś odpuści i dojdzie do porozumienia. Jak zawsze. Tym razem się jednak przeliczyli. Kocioocy mieli już dość poniżeń, prześladowań i zniewag. Elfy zaś nie chciały odpuścić. Mała, niegroźna wojenka nie wiedzieć kiedy przemieniła się w krwawą wojnę, która w krótkm czasie ogarnęła całą krainę. Niszczono i palono wioski i domy. Lasy spłynęły krwią. Gdy w końcu zrozumiano, iż tym razem problem jest poważny, zwołano tajne spotkanie. Za plecami nieobecnej właśnie królowej i ludu oczywiście. Tam zapadła decyzja.Kto rzucił pomysł? Nie wiadomo. Sprawca utonął w mroku. Ale jego plan spodobał się wielu osobom. Być może nieświadomie, kedna osba napisała historię. Nie. Nie napisała, a jedynie potwierdziła. Bo wyrok wydano już dawno. Nie da się uniknąć przeznaczenia. Wszystko od samego początku zmierza nieubłaganie ku końcowi. Tak więc i wyrok wydany tamtej nocy był dziełem przeznaczenia. Nie wszyscy jednak się z nim zgadzali. Driady i nimfy z Fertili Valli przyjęły pod swój dach niedobitków z pogromu. I spotkała je za to sroga kara. Ich piękne rośliny zostały stratowane i spalone. Woda zanieczyszczona. One same ledwie zdołały uciec z płonących domów. Wielu Gatto zginęło w ich obronie. Jednak po ich odejściu żyzne doliny przemieniły się w pustynię, zasłaną żwirem i pozbawioną życia. Chociaż driadom wybaczono, nigdy nie wróciły. Zaszyły się w lasach, nadal pomagając tym, którzy pomocy wymagali. Nigdy nie odmawiały pomocy. I nigdy nie chciały łaski. Takie już były.
***
Małe, szare kamyczki chrobotały pod butami. W całym wąwozie panował okropny wręcz upał. Nie przeszkadzało to jednak białowłosemu chłopakowi podróżującemu jego środkiem. Wokół niego bowiem powietrze było przyjemnie chłodne i rześkie. W końcu Blake był Arią. Władcą powietrza. Czymże dla niego jest wywołać bryzę pośrodku pustyni?
Na jego ramionach leżała wygodnie czarna kotka. Dość dużo czasu niebieskookiemu zajęło usadzenie jej tam. Neko bowiem, jako niezależna i samowystarczalna kobieta nie chciała pozwolić, by ktokolwiek ją niósł. Po długiej kłótni chłopakowi udało jej się jednak wytłumaczyć, iż z powodu rannej ręki nie jest w stanie chodzić (podróżowała bowiem dla bezpieczeństwa i własnej wygody jako kot, który, jak powszechnie wiadomo, jest czworonożny). Kotka w końcu niechętnie pozwoliła usadzić się na karku białowłosego i teraz mruczała zadowolona, pieszczona przyjemnym wiaterkiem. Niebieskooki nawet tego nie zauważył, zatopiony we własnych rozmyślaniach. Był na siebie zły. Pozwolił się ponieść własnej mocy. Doprowadził Tamarę do płaczu. Zranił Neko. A na koniec i tak nie udało mu się uratować elfki. Zginęła z jego winy. Dlatego, że się nad sobą rozczulił. Co go napadło? Zachciało mu się spokojnego życia? Śmiechu warte. I tona dodatek z...elfką?
W tej chwili miał ochotę się roześmiać na całe gardło. No tak! Elfka. Chyba do końca mu odbiło, żeby żałować elfki. Ci zdrajcy nie zasługują na żal! Ale...z drugiej strony...
...to wszystko to w końcu nie była jej wina. Ona nie miała z tym wszystkim nic wspólnego. Nic o tym nawet nie wiedziała.  No i uratowała go...
-Mógłbyś trochę podkręcić klimę?
Postać w czerwonym płaszczu aż przystanęła zdezorientowana.
-Cooo...? A. Tak, jasne.
Skupił się i przyzwał zimne powietrze. Neko podskoczyła i zasyczała rozzłoszczona.
-Za zimne! Ogon mi odmrozisz!!!
-Przepraszam. Już naprawiam.
Tym razem temperatura najwyraźniej jej odpowiadała, gdyż ułożyła się wygodniej. Przez jakiś czas szli w milczeniu. Blake nadal był bardzo zajęty kłótnią z samym sobą. Kociooka obserwowała go dyskretnie, domyślając się o czym tak rozmyśla. W końcu zdecydowała się odezwać.
-Myślisz o tej elfce, prawda?
Wzdrygnął się. Ale wiedział, że nie miała na myśli niczego złego. Chciała mu pomóc. Znaczy chyba. W końcu znał ją zaledwie od paru dni...
-Słuchaj...przestań się zadręczać. To nie była twoja wina. Prędzej moja, bo cię powstrzymywałam.
-To przecież nie była two...
-I twoja też nie.
Spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczyma. Odwdzięczyła mu się tym samym. Sądził, że zobaczy w nich kpinę, rozbawienie czy pogardę. Może nawet obojętność. To by do niej pasowało. W czerwonych oczach kotki zauważył jednak stanowczość i...smutek? Był delikatny, ledwie widoczny, ale był. Z powodu śmierci? Rany? A może jeszcze czegoś innego? Na chwilę obecną nie był w stanie tego stwierdzić. Jednak jej słowa podniosły go na duchu.
-Dzięki.
-Spoko. Odwdzięczysz się. A tak właściwie to...czy przypadkiem nie powinieneś ukrywać swoich...mocy?
-Teraz to już bez znaczenia. I tak już od dłuższego czasu wywerny były na moim tropie. Kiedy zdecydowałem się na walkę to tak, jakbym zrzucił kamuflarz.  To już i tak nic nie da. Przynajmniej nie muszę już uciekać, a w razie czego mogę walczyć.
-Ile tak właściwie minęło już lat?
-Chodzi ci o tamto? Niech pomyślę...gdy zginął miałem...osiem...jeszcze potem rok...dziewięć...trzy lata tam...czyli wtedy miałem...eeeeeee...dwanaście...teraz...
-Czy liczenie naprawdę sprawia ci aż tak wielką trudność?... No dobra!!! Sorry, sorry, sorry!!!! PAS!!! OGON MI IDIOTO ODMROZISZ!!!!!! Ufffffffff...na żartach się nie znasz?! Tak właściwie to ile ty maz lat?
-...
-No nie fochaj się już. Ile?
-To powiedz ile ty masz.
-Nie wiesz, że kobiet się o wiek nie pyta? To ile?
-Powiem, jak ty powiesz.
-Pffffff...no dobra. Ty pierwszy.
-Ty.
-Razem. Na trzy.
-Raz.
-Dwa. 
-I trzy!
-16 (razem)
Obydwoje popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Białowłosy uśmiechnął się. I to nie z powodu zbiegu okoliczności. W końcu udało mu się dowiedzieć czegoś o swojej bezimiennej towarzyszce.
***
Città Reale, 50 lat wcześniej.

Noc była bezgwiezdna i ciemna. Jej mroki rozświetlał jedynie krwistoczerwony księżyc, milczący świadek wydarzeń, które wielu potem bezwstydnie usiłowało zetrzeć z kart historii. Bezskutecznie. Bo nie da się zamknąć ust prawdzie.
Città Reale. Królewskie Miasto. Stolica całej krainy i siedziba królowej. Miejsce, którego nigdy nie sięgają wojny i konflikty. Nawet mimo wojny Gatto oraz elfy były tam bezpieczne. Było to takie niepisane prawo. Dlatego też ukrywali się tam ranni, dzieci i ci, którzy nie mogli, nie chcieli bądź nie potrafili walczyć. A przynajmniej tak było do czasu owej pamiętnej nocy. Spiskowcy, korzystając z nieobecności królowej zwołali tajną naradę. Teraz nadszedł czas, aby wprowadzić w życie plan. Genialny oczywiście, bo jakżeby inaczej? Koniec wojny i to bez wysiłku. Innej rady nie ma. Trzeba po prostu wykończyć jedną ze stron. Ale tak, aby się nie wtrącić.
Noc rozświetlił rozmigotany blask dziesiątek pochodni. Elfy. Setki elfów okrążyły miasto zwartym pierścieniem. Nikt nie miał szans na ucieczkę. Dzieci, mężczyźni i nieliczne kobiety dzielnie usiłowały stawiać opór. Nadaremno. Wśród kociookich jedynie kobiety miały talent do walki. A te wyruszyły na wojnę, zaszyły się w lasach, spokojne o swoje pociechy. 
Oblężeni nie mieli żadnych szans. Agresorzy nie przepuszczali nikomu. Dla wrogów nie było litości.
Mężczyźni, koty, dzieci.
Nienawiść, ogień, ból.
I krew. Kocia krew.
Nikt nie chciał przerywać pogromu. Każdy wolał zaszyć się w bezpiecznym domu. Widać po prostu wreszcie nadszedł czas, aby pozbyć się Gatto. I tyle. Kiedyś musiało do tego dojść. Trudno.
Nie wszyscy jednak zamknęli oczy na zdradzieckie postępowanie szpiczastouszych. Tej nocy przegięto strunę. A Arianie nie mieli zamiaru dłużej na to bezczynnie patrzeć. Podnieśli głowy i stanęli ramię w ramię z kociookimi. Choć w porównaniu z elfami było ich niewielu, dzielnie chronili słabszych. Tej nocy Aria i Gatto złączyli swe losy. Czyny przemówiły za nich, pieczętując tymsamym przyszłość. Tamtej nocy złożyli sobie niemą przysięgę pod krwistoczerwonym księżycem.
***
-Blake...
-Hmmmm...?
-Znasz historię tamtego...pogromu...prawda?
-Tak.
-Co o tym sądzisz? Mam na myśli decyzję Arian.
-Jeatem dumny, że tak szlachetnie postą...
-Ale ja nie pytam czego cię uczyli, ale jakie jest twoje zdanie. Tylko szczerze. Poznam kłamstwo. I nie martw się, nie obrażę się.
-...
-Odpowiedz mi. Żałujesz?
Chłopak unikał jej wzroku.
-Co mam ci powiedzieć? Jestem dumny? W wieku ośmiu lat widziałem śmierć własnego ojca. O innych nie wspomnę. Moja matka. Ataki na Svettanti. To, że nigdy nie czułem się bezpieczny, nigdy nie miałem domu... 
-Żałujesz?
Cichy, wyprany z uczuć szept. Jakże do niej podobny. Białowłosy na końcu języka miał słowo ,,tak''. Tak nakazywałby rozsądek. Ale jakoś nie umiał go wypowiedzieć. Niewiedzieć czemu. Po prostu tego nie chciał. Naprawdę nie czuł  żalu. Dlaczego?
Spojrzał kotce w oczy. Był pewien.
-Nie.
***
Czerwone słońce zachodziło majestatycznie za szary horyzont. Upał wyraźnie zelżał. Nad Desrto powoli zapadał zmrok.
Ostatnie promienie zaglądały do wąwozu, oświetlając postać odzianą w długi, czerwony płaszcz, raźno maszerującą samym jego środkiem. Na ramionach białowłosego leżała czarna kotka, zdradzająca oznaki zaniepokojenia.
-Eeee....Blake? Nie powinniśmy zatrzymać się na jakiś postój? Hej... Hej!!!
Chłopak spojrzał na nią nieobecnym spojrzeniem.
-Co? Mówiłaś coś?
-Tak. Pora na postój.
-Nie przesadzaj, przecież cię niosę. Czym się zmęczyłaś?
-Nie dla mnie, lecz dla ciebie idioto! Idziesz już czwartą dobę...
-Nic mi nie będzie.
-Będzie! Czy do ciebie nic nie dociera?! Hej! Słuchasz ty mnie w ogóle?
-Spójrz! Tam coś jest!
-No chyba twój rozum. Jeśli w ogóle kiedyś takowy posiadałeś...
Tym czymś leżącym na ziemi nie był (niestety?) rozum, lecz zwinięta w kłębek dziewczyna. Białowłosy już szedł w jej stronę.
-Coty wyrabiasz?! Fuj, zły Blake! Zostaw!
-Hej! Żyjesz? Haaaalooooo?
-Co ty wyrabiasz?! Idziemy!
-Jak ty tak możesz?! Samotna dziewczyna śpiąca na środku pustyni. Może potrzebuje pomocy?
Kotka przewróciła swoimi czerwonymi oczami.
-Boszszsz... Czy ty musisz nieść pomoc każdemu biednemu stworzonku w tarapatach? A co ty jesteś? Wzorowy Obywatel? Czy może Dziecko na Medal?
-Neko!
-No dobra już, dobra. Ale ja jej niańczyć noe będę! Nie ma mowy!
Niebieskooki już dawno jej nie słuchał, zajęty cuceniem niewiasty. Owa nie reagowała na słowa, więc chłopak zaczął potrząsać ją za ramiona.
-Może nie żyje?-w głosie kociookiej zabrzmiała nadzieja.
-Neko!!!
Już miała się odgryźć, gdy ,,biedne stworzonko'' otworzyło oczy i ukazało światu swoje złote tęczówki. Zamrugała szybko i zdezorientowana spojrzała na białowłosego.
-Kim ty jesteś i dlACZEGO MNIE OBEJMUJESZ?!?!
Biedaczek odskoczył jak poparzony.
-Byłaś nieprzytomna i myślałem, że...coś ci się stało...
Teraz dla odmiany to złokooka się zakłopotała.
-Przepraszam...jestem...eeeeee...jak ja właściwie mam na imię? I gdzie ja jestem?!
Dziewczyna zerwała się z miejsca, zaraz jednak poczóła okropny ból i zawrót głowy. Upadłaby, ale Blake na czas ją złapał (przezornie wolał na razie nie używać powietrza).
-Kolejna bezimienna? Co ja się z wami mam...
-Co?
-Nie nic. Wygląda na to, że uderzyłaś się w głowę i masz amnezję...no nic. Już i tak noc, więc odpocznijmy, a juro ruszymy w dalszą drogę.
-Chwila, chwila, chwila. Jacy my? Nigdzie nie idę. Nie znam cię. No i jak śmiesz mi rozkazywać?!
-Echhhhhhhh....nie to nie. Nara!
-Zaraz! A ty gdzie idziesz?!
-Dalej. Skoro i tak nie chcesz ze mną iść...
-Ale teraz...tak po ciemku...
Chłopak uśmiechnął się. Ile mogła mieć lat? Pewnie koło 16. Tak jak on. Słodka dziewczynka zagubiona na pustyni, przestraszona jak małe dziecko. Jakże uroczo.... Blake'owi zachciało się śmiać. Ale wtedy na myśl przyszło mu coś, co odebrało mu ochotę do śmiechu. Nieznajoma miała złote oczy. Czarne włosy. I szesnaście lat. Zupełnie jak...
***
Dobra, napisałam. Miałam problemy i w rezultacie rozdział był dodany już wczoraj i w całości się usunął...część musiałam pisać od nowa, ale już jest. Byłam na wycieczce rodzinnej, moje uczucia są w rozsypce, ale napisałam. Doceńcie...



14 grudnia 2013

Rozdział 6

6. Początek, czyli jak właściwie się to wszystko zaczęło.

Tamara nie odrywała od niego wzroku. W jej zielonych oczach zapłonął zapał, szybko jednak przyćmiony przez ból. Pomimo wyczerpania uśmiechnęła się lekko. W migotliwym blasku ognia jej twarz przybrała przeraźliwie blady odcień. Ciemne cienie pod oczami pogłębiły się wyraźnie. Blake spoglądał na nią zaniepokojony. Nie wyglądała najlepiej. Chłopak westchnął.
-O czym mam opowiedzieć? Chcesz usłyszeć o mitycznych stworzeniach? A może jakaś legenda?
-Nie… opowiedz… o swoich… wędrówkach… pro…
Elfka urwała w pół zdania porwana nagłym kaszlem. Blake wstał i przytrzymał ją za ramiona. Starał się nie zwracać uwagi na krew, ściekającą ze smukłych palców Tamary. Gdy dziewczynie trochę się polepszyło, pomógł jej się wygodnie ułożyć i troskliwie okrył swoim długim, czerwonym płaszczem. Popatrzyła na niego z wdzięcznością. Chłopak zajął swoje miejsce i westchnął. Coś otarło się o jego rękę. Popatrzył w tym kierunku i zauważył czarną kotkę, wpatrującą się w niego czerwonymi oczami. Uśmiechnął się lekko i pogłaskał stworzonko. Od razu poczuł się pewniej. Może i znał Neko krótko, ale i tak zawsze dodawała jej otuchy. Zapatrzył się w ogień i po chwili rozpoczął swoją opowieść.
Miasto tętniło życiem. Mieszkańcy przechadzali się, pracowali, handlowali i wesoło rozmawiali. Wszędzie rozbrzmiewał radosny śmiech. Po barwnych ulicach biegały dzieci. Niektóre dziewczynki miały małe, kocie uszka i ogonki. One, oraz nieliczni chłopcy, spoglądali na świat oczyma o klinowatych źrenicach. Reszta pociech odznaczała się jedynie mocno niebieską barwą tęczówek i bielą włosów. Dzieciarnia jednak zdawała się nie zauważać różnic. Wszyscy razem raźno zmierzali w stronę ogromnej budowli, górującej nad miastem. Z jej wierzy właśnie roznosił się donośny dźwięk, wzywający na lekcję. Gdzieniegdzie, pomiędzy małymi, zadbanymi domkami widać było przesuwające się, ośnieżone szczyty gór.
Nagle jeden z chłopców zatrzymał się i wiedziony złym przeczuciem, bacznie rozejrzał na boki. Był prawie pewien, że coś jest nie tak. Przez chwilę wydawało mu się, iż na tle nieba widzi odległy cień. Z zamyślenia wyrwały go okrzyki kolegów.
-Blake! Pośpiesz się, bo się spóźnimy! Na co się tak patrzysz?
-Nic. Po prostu coś mi się przywidziało.
Chłopak jeszcze raz bacznie zlustrował okolicę i pobiegł na zajęcia. Nie chciał, wystawiać się na pośmiewisko, ale był pewien, że coś zauważył. Miał świetny wzrok. Nie miewał przywidzeń. Nie wiedział tylko co tak właściwie zobaczył. Zwłaszcza, że bardzo, bardzo rzadko zdarzało się, by ktoś odnalazł Svettanti. Ciągły ruch podniebnego miasta skutecznie to utrudniał. Zapewnienie bezpieczeństwa było w końcu głównym zadaniem, którego podjęli się najzdolniejsi przedstawiciele Arii, najlepiej władający żywiołem powietrza. Co prawda zdarzały się też małe wpadki, ale jednak…
Blake był już w drzwiach, gdy na miasto niespodziewanie padł cień. Spojrzał do góry i ujrzał czarą, skrzydlatą sylwetkę rozmazującą się na tle słońca. Chłopak zamarł i przez chwile obserwował, jak kształt powoli się powiększa. Zaraz za nim pojawiły się kolejne zmory. Gdy upewnił się, że podążają w kierunku miasta, rozejrzał się wokół. Inne dzieci weszły już do szkoły. Dorośli zajęci swoimi sprawami nie zwracali uwagi na niebezpieczeństwo. Niebieskooki skupił się. Jego twarz omiótł miły, delikatny podmuch. Poczuł otaczające go powietrze i zjednoczył się z nim, pozwolił mu się wypełnić. Wszystko to trwało zaledwie moment. Gdy otworzył oczy czas zdawał się biegnąć wolniej niż poprzednio. Rzucił okiem na niebo i zauważył więcej czarnych sylwetek. Były znacznie oddalone, nieliczni jednak zaczęli je zauważać. Sytuacja nie była zbyt ciekawa. Blake przywołał wiatr i rozkazał mu z całą mocą uderzyć w świątynny dzwon. Głośny, dźwięczny głos dzwonu rozniósł się echem po całym mieście. Wszyscy, jak na komendę spojrzeli w tę stronę, a potem zaczęli rozglądać się wkoło. Mieszkańcy spojrzeli w niebo i teraz dopiero zauważyli nadciągające niebezpieczeństwo. Dalej wszystko potoczyło się szybko. Opiekunki świątyni wybiegły na zewnątrz, aby pozbierać resztę zdezorientowanej dzieciarni. Mężczyźni zajęli się zbieraniem z ulic przestraszonych pociech i odprowadzaniem ich w bezpieczne miejsca. Koty udały się w miejsce zbiórki. Dopiero tam z powrotem przybrały swoje prawdziwe formy. Niebawem na przestronnym rynku pojawiło się około setki kobiet. Wszystkie miały kocie uszy i ogony. W oczach o pionowych źrenicach lśniła zaciętość i dzikość. Oraz żądza zemsty. Z nienawiścią spoglądały w powiększające się kształty, szczerząc ostre kły i zawzięcie sycząc. Gatto zazwyczaj są spokojni i weseli. Naprawdę trudno obudzić w nich rządzę mordu. Gdy już jednak doprowadzi się ich do owego stanu, przestają się powstrzymywać. Żaden przedstawiciel tej rasy nie spocznie, dopóki nie zaspokoi swojego pragnienia zemsty. A wendetta Gatto zawsze jest straszna. Nadlatujący nieprzyjaciel miał się o tym za chwile przekonać na własnej skórze.
Po chwili na miejscu pojawili się także Aria, tym razem zarówno kobiety jak i mężczyźni. Tak jak ich towarzysze byli zdecydowani. Jest to pokojowo nastawiona rasa. Czasem jednak nadchodzi moment, w którym trzeba porzucić zburzyć pokój i stanąć do walki w obronie ideału. Nie mogli przymknąć oczu na wyrok śmierci jaki wydano na Gatto i niesprawiedliwość jaką za sobą niósł. Nie zasługiwali na to. Nikt nie zasługuje na konieczność walki z całym światem. Wtedy Niebieskoocy, jedna z najstarszych i najpotężniejszych ras, stanęli w ich obronie jako jedyni. Byli gotowi zrobić to ponownie, skoro była taka potrzeba. Wtedy nie żałowali swojej decyzji. Teraz nadszedł czas, aby po raz kolejny pokazać to wywernom, które najchętniej tropiły niedobitki pogromu.
Pierwsza fala czarnych stworów wylądowała miękko na rynku. Każdy z potworów wyglądał bardzo podobnie. Czarne łuski lśniły mroczną poświatą. Para rozłożystych, błoniastych skrzydeł tego samego koloru mimowolnie budziła podziw. Wzdłuż linii kręgosłupu i ogona błyszczał złowrogo rząd ostrych jak brzytwa, białych kolców. Z łba, osadzonego na długiej szyi, spoglądały żółte oczy o poziomych, gadzich źrenicach. Z paszczy najeżonej białymi zębami wysuwał się długi, szkarłatny język, a umięśnione, szponiaste łapy zdawały się czekać na ofiarę. Każda z bestii miała ponad dziesięć metrów długości oraz bezsprzecznie wrogie zamiary. 
Wokół pola walki uniosła się wietrzna bariera, utrudniające przeciwnikom latanie. Powietrze reagowało na emocje Arii. Ci zaś, podnieceni perspektywą bliskiej walki, formowali już wiatrowe ostrza. Były to ich ulubione bronie. Gatto wysunęły długie na piętnaście centymetrów pazury i wyszczerzyły kły. Kolejne stwory spłynęły na ziemię. Obie strony zmierzyły się złowrogimi spojrzeniami. Nikt nie zamierzał odpuścić, więc nie tracili już więcej czasu i ruszyli do ataku.
Wywerny mimo swych rozmiarów były szybkie i zwinne. Zamiatały ogonami i wymierzały szybkie ciosy szponiastymi łapami, kłapiąc na prawo i lewo paszczami. Kociookie i Niebieskoocy nie pozostawali im jednak dłużni. Mocne podmuchy spowalniały ruchy przeciwników. Aria wykorzystywali wicher, aby szybko znikać z niebezpiecznych miejsc i tworzyć sobie okazje do ataku. Wietrzne ostrza choć z pozoru nietrwałe, z łatwością przecinały łuski i raniły wrogów. Władcy powietrza bezlitośnie atakowali najsłabsze punkty. Dziewczęta o kocich ogonach także nie pozostawały w tyle. Śmigały po całym polu walki, każda na swój sposób likwidując wrogów. Niektóre przyczajały się i atakowały znienacka z prędkością błyskawicy wtedy, kiedy nikt się tego nie spodziewał. Wymierzały jeden, śmiertelny cios. Raz, a dobrze. Inne skakały z miejsca na miejsce zanosząc się koszmarnym, szaleńczym śmiechem. One walczyły chaotycznie i w trudny do przewidzenia sposób, dezorientując przeciwnika. Znikały, by za chwile pojawić się w całkiem innym miejscu. Były o wiele bardziej przerażające od wywern.
Dwunastoletni Blake oglądał całą bitwę ze szczytu świątynnej wierzy. Nie chciał się chować. Najchętniej ruszyłby do walki, ale zabroniono mu. Bestie już od dawna nie przerażały go. Już widział zarówno je, jak i krew. Obie te rzeczy towarzyszyły mu odkąd pamiętał. Od zawsze. Zdążył oswoić się z ich widokiem. W końcu miał zaledwie osiem lat, kiedy ojciec na jego oczach poświęcił się, by go uratować. Normalnie dałby sobie radę, ale wszyscy byli już wykończeni wieloletnią tułaczką i walką o życie. Tylko dzięki niemu chłopcu i jego mamie udało się dostać do miasta. Poprzednie lata były istnym piekłem. Svettanti miało położyć mu kres. Doskonale znał powody dla których powstało, oraz dlaczego mieszkały tam jedynie dwie rasy. Każdy to wiedział. Powtarzano im to od dziecka i mówiono, że to powód do dumy. Ich przodkowie byli szlachetni, mężnie stanęli w obronie słabszych. Chłopak zastanawiał się wiele razy, dlaczego sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Ciągnęło go w świat, chciał przekonać się jak tam jest. Ale był Arią. Opuszczenie miasta było dla niego równoznaczne ze śmiercią. Na zewnątrz grasowały wywerny, no i nie było do końca wiadomo jak zareagowałyby inne rasy. Ze smutkiem spojrzał w stronę walczących. Bitwa trwała w najlepsze. Na polu walki, pomiędzy rozpływającymi się cielskami stworów leżało kilkanaście rannych osób. Inni, starali się im pomóc. Chłopak spojrzał na martwych wrogów. Słyszał już kiedyś, że po śmierci rozpływają się w nicość, ale szczerze mówiąc nigdy w to nie wierzył. Teraz zobaczył to na własne oczy. Trochę go to pocieszyło. Przynajmniej nie musieli sprzątać. Blake zszedł na dół i ruszył, aby pomóc opatrzyć rannych, których uda się ściągnąć z pola bitwy. W połowie drogi zatrzymała go jednak kapłanka o imieniu Nesa.
-Choć ze mną.
-Ale przecież…
Kobieta już go jednak nie słuchała. Pociągnęła go za rękę. Chłopak w duchu szykował się już na pogadankę o bezpieczeństwie i zachowaniu się w wypadku ataku. Nie poprowadziła go jednak do głównych drzwi, lecz naokoło do maleńkich, zakamuflowanych drzwiczek. Zeszli po krętych schodkach. Dwunastolatek jeszcze nigdy tamtędy nie szedł, więc czuł się trochę niepewnie.
-Gdzie my tak właściwie idziemy?
-Zaraz zobaczysz. Szybciej, nie ma chwili do stracenia.
Na końcu schodów znajdowały się ciężkie, drewniane drzwi. Kapłanka wyciągnęła z kieszeni klucz i ze zgrzytem otworzyła drzwi. Gestem nakazała mu wejść do środka. Znalazł się w małym, ciemnym pokoiku. Nesa weszła za nim i zamknęła drzwi. Zapaliła parę świec i pokój trochę się rozjaśnił. Na samym środku na ozdobnej mównicy spoczywała opasła księga. Chłopak podszedł do niej zaciekawiony. Żelazne okucia na skórzanej okładce lśniły w półmroku. Blake delikatnie otworzył książkę. Strony były pożółkłe i kruche ze starości. Dziewczyna podeszła i w skupieniu zaczęła szukać odpowiedniej strony. Gdy w końcu znalazła pokazała ją niebieskookiemu a sama usunęła się poza krąg światła. Stronica była urwana i widniało na niej coś w rodzaju przepowiedni. Zaskoczony przebiegł wzrokiem po linijkach parę razy. Nic z niej nie rozumiał.
-Czy to…?
-Przepowiednia? Tak.
-O czym mówi?
-Teraz słuchaj uważnie, bo mamy mało czasu. Przepowiednia brzmi tak:
Gdy krew królewska upadnie,
A duma w mroku przepadnie,
Nadejdzie ten, który wyłamie kraty,
Ten, co połączy dwa światy.
Wygnaniec zstąpi na ziemię,
Cierpliwie nosząc swe brzemię,
Odnajdzie w mroku uśpioną,
Królewską krew rozwścieczoną.
Nowy porządek świata nastanie,
Za sprawą upadłej, co z mroku powstanie.
-O co w tym wszystkim chodzi? Nie rozumiem.
-Więc słuchaj zamiast gadać. W skrócie chodzi o to, że wygnaniec ma odnaleźć królewnę.
Oczy Blake’a zrobiły się idealnie okrągłe. Rozdziawił usta ze zdziwienia. To brzmiało jak marna bajka. Zaginiona księżniczka, przeznaczenie. Myślał, że to po prostu jakiś mało śmieszny żart, ale Nesa była całkowicie poważna. Niestety.
-Rozumiem, że wygnańcem jest ktoś z Gatto albo Arii. Ale o co chodzi z ta królewną?
-Prawdopodobnie chodzi o córkę Drakonii. Opowiadałam ci kiedyś o niej, prawda? Jest ostatnią znaną nam przedstawicielką rasy Drago. Dokładniej jest to Regina Drago. Królowa Smoka. Miała córkę, ale ta zginęła.
Oczy chłopaka zrobiły się jeszcze większe. Powoli wszystko składało się w jasną i logiczną całość. Niepokoił go jednak ten cały mrok. Na myśl uparcie nasuwało mu się jedno pytanie.
-Ona żyje, prawda? Upozorowano jej śmierć i ktoś ma ją odnaleźć. Ale dlaczego teraz o tym mówisz i to na dodatek mi?
Kapłanka wyszła z cienia i spojrzała  mu głęboko w oczy. Wyraźnie ociągała się z odpowiedzią, jakby niepewna jej konsekwencji.
-Posłuchaj… chodzi o to, że… sytuacja jest ciężka. Coraz częściej wywerny trafiają na nasz ślad i coraz trudniej się z nimi uporać. Życie poza miastem jest trudne…
-Coś o tym wiem.
-Po prostu wszystko wskazuje na to, że już najwyższy czas na zmiany. A przepowiednia mówi, że nadejdą one za sprawą księżniczki. Ktoś więc musi ją w końcu odnaleźć. Starszyzna uznała, iż powinieneś to być właśnie ty.
Niebieskookiego zatkało. Nie potrafił sobie tego wszystkiego poukładać. Miał zostać księciem na białym koniu i odnaleźć księżniczkę, aby wypełnić przepowiednię. Tego pewnie chcieliby jego rodzice. Cudze dobro zawsze było dla nich najważniejsze. Tato oddał życie za rodzinę, mama za miasto. Czyżby on także miał poświęcić się dla większej sprawy? Z jednej strony Blake bał się. Gdzieś w środku jednak odezwała się w nim jego prawdziwa natura. Mógł wyrwać się z nudnego miasta i przeżyć przygodę. Poigrać trochę ze śmiercią. Sama tego świadomość w mgnieniu oka wywiała mu z głowy strach. Powinno być zabawnie.
-Wchodzę w to. Będzie zabawnie.
Szaleńczy błysk w oku dwunastolatka przeszył Nesę strachem. Miała złe przeczucia. Wiedziała, że gdy uwalniał swoja moc czasem robił się naprawdę straszny. Nie była pewna, czy sobie poradzi. Ten jednak obrócił się już i ruszył w stronę drzwi po przeciwległej stronie komnaty. Obudziła się jego uśpiona osobowość. Miał ochotę w końcu odpłacić się wywernom za swoją rodzinę. W progu dopadły go ostatnie wątpliwości. Zatrzymał się. Jeszcze chwila i nie będzie odwrotu. Ten jeden krok zadecyduje o przyszłości. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył wąskim korytarzem. Ku przygodzie.
Gdy białowłosy skończył swoją opowieść, jego towarzyszka popatrzyła na  niego z wdzięcznością. Wiedział, że kochała słuchać o jego wędrówkach. Dorzucił trochę drwa do dogasającego ogniska i spojrzał na dziewczynę. Drżała pod czerwonym płaszczem, mimo iż był wyjątkowo ciepły wieczór.
-Teraz wiesz już, od czego się to wszystko zaczęło.
-Dzię… kuję.
Głowa Tamary bezwładnie opadła na posłanie. Zamknęła oczy, a z ust wypłynęła jej cieniutka, czerwona strużka. Blake zapatrzył się na gwiazdy rozjaśniające nocne niebo. To była już ich ostatnia historia. Złotooka elfka już nigdy więcej go nie wysłucha. Życie bywało okrutne.
-Przepraszam cię. To wszystko moja wina.

Blask księżyca oświetlił pojedynczą łzę na policzku chłopaka. Widział śmierć ojca i matki, oraz wielu innych. Ale nic nie bolało jeszcze tak bardzo jak to. Tym razem to była tylko i wyłącznie jego wina. Ciszę nocy przerwał krótki, rozpaczliwy krzyk.
***
Prezentuję Wam moje wypracowanie z polskiego XD Jak myślicie, będzie 5? ;D

7 grudnia 2013

Liebsten Award

Nominacja naprawdę mnie zaskoczyła, ale... bardzo dziękuję! Bardzo mi miło, że mój blog się spodobał. Straaasznie się cieszę... Mam nominować kolejne blogi więc:
1. http://harrykochakotki.blogspot.com/
2. http://imagine-one-direction-infection.blogspot.com/
3. http://opowiesc-o-bramie.blogspot.com/
4. http://opowiadanie-marie.blogspot.com/
5. http://owszystkimioniczym-1.blogspot.com/
6. http://nialllovebigos.blogspot.com/
7. http://barpodwrozkowymogonem.blogspot.com
8. http://fairy-tail-wdg-aiko.blogspot.com
9. http://naludragonprincess.blogspot.com
10. http://my-fairy-tail-story.blogspot.com
11. http://god-in-fairy-tail.blogspot.com
(Może nie wszystkie zdążyłam doczytać, ale ciekawe się zapowiadają ^^ a kolejność jest przypadkowa)

Moje pytania:
1. Dlaczego założyłaś bloga?
Ponieważ... tak właściwie sama nie wiem. Może dlatego, aby moje przyjaciółki mogły zobaczyć, co piszę? (Ręcznie to by się nie doczytały...)
2. Co cenisz w ludziach najbardziej?
Szczerość, radość z życia, optymizm, umiejętność śmiania się z samego siebie, ale także powagę, gdy wymaga tego sytuacja. No i trzeba zauważać to, że wokół są ludzie, którzy potrzebują pomocy (niekoniecznie biedni czy bezdomni). Aha! I chłopak MUSI być dżentelmenem (fajnie się kłóci, kto ma zapłacić XD).
3. Jakich cech nie lubisz u innych?
Snobizm, samolubność, fałszywość i to, że nie zauważają innych ludzi.
4. Jak ma na imię najlepszy przyjaciel?
Nie wnerwiać mnie, please...
5. Twój idol to...
Edward Elric XD
6. Zasada, którą kierujesz się w życiu?
Żyj tak, aby nigdy nie musieć prosić o wybaczenie. Żyj tak, aby nigdy niczego nie żałować.
7. Ulubiony kolor...
Zieleń, błękit, szkarłat i czerń.
8. Ulubiony przedmiot...
Poprzedzający powrót do domu.
9. Ulubiona piosenka...
Nie słucham muzyki.
10. Ulubiony blog...
A bo to jeden?
11. Za co cenisz swoich przyjaciół...
Za to, że wytrzymują z tak porąbaną istotą jaką jestem ja.

Swoje zrobiłam, to teraz popastwię się trochę nad wami... ;*
1. Ulubione zwierzątko?
2. Ulubiona książka?
3. Co należałoby zrobić ze szkołą?
4. Ulubiony język?
5. Ulubiony cytat?
6. Życiowe motto?
7. Dokończ zdanie: Życie to...
8. Z czym kojarzy ci się czerń?
9. Czy ty też masz... dziwną... klasę?
10. Gdyby został ci jeden dzień życia, to co byś zrobiła?
11. Czy znasz jakąś sadystkę?

6 grudnia 2013

Rozdział 5

Rozdział ten chciałabym zadedykować Catalinie Panterze, Nicol Styles, Marie Hanatsuki i Natalii. Dziękuję za wasze wsparcie. Cieszę się, że pomogłyście mi pojąć, iż nie ważne jest to, ile osób czyta moje opowiadania, ale to, kto je czyta i że warto pisać choćby dla tej jednej, jedynej osoby, która czeka na dalszy ciąg. A więc... dzięki, że jesteście, że czytacie... i że w razie czego mnie ochrzaniacie ;)
Grazie mille,      
Drakia Hada ;*

 5. Nowa twarz

Wiatrowe ostrze nieubłaganie opadało ku piersi wywerny. Tamara cicho płakała w swoim niewidzialnym więzieniu, nie potrafiąc zrobić niczego innego. Przerażona patrzyła, jak Blake z morderczym błyskiem w oku wymierza cios bezbronnemu stworzeniu. Wiatr przybrał na sile, wściekle wirując wokół miejsca kaźni. W powietrznej barierze wirowały już nie tylko płatki kwiatów, ale także coraz większe kawały darni i kamienie. Mimo to, na polanie nadal panowała cisza. Miecz od czarnych, połyskujących łusek dzieliła już coraz mniejsza odległość. Mordercza ręka opuszczała się coraz niżej i niżej...
Nagle wśród ciszy rozbrzmiało ciche miauknięcie. Chłopak zatrzymał się wpół cięcia i nasłuchiwał. Nie. Musiało mu się przesłyszeć. Raz jeszcze spojrzał na wywernę z obrzydzeniem. Był głęboko przekonany, iż ma przed sobą stworzenie, należące do najohydniejszej z ras. Białowłosy prychnął z najwyższą pogardą. W jego oczach lśniła mściwa satysfakcja. Jeden przedstawiciel tego okropnego gatunku mniej. I to za jego sprawą, po tylu latach... może i  niewiele, ale jest to wspaniały początek pięknej, krwawej zemsty. Dość już uciekania. Nadeszła najwyższa pora, aby podnieść głowy, odpłacić za krzywdy. Wybiła godzina wendetty. Ponownie podniósł swą broń. Jeszcze tylko chwila, a przestaną to być jedynie mrzonki...
Pomiędzy drzewami na skraju lasu zamajaczył jakiś cień. Chwilę potem na polanę wbiegło małe, czarne zwierzątko. Z niebywałą szybkością przecięło łąkę i zwinnie wyminęło wszystkie latające obiekty. Chwilę potem wskoczyło na ofiarę, tuż pod opadające ramię niebieskookiego. Nastroszony kot miaucząc i prychając, wpatrywał się w Blake'a spojrzeniem czerwonych oczu. Ostrze zatrzymało się parę milimetrów od głowy zwierzęcia. Niedoszły kat wyglądał jakby zobaczył ducha. Wpatrywał się nierozumiejącym wzrokiem w drobnego obrońcę. Pokręcił głową.
-Dlaczego... Dlaczego? DLACZEGO?! Ze wszystkich stworzeń na świecie ty...!!! Odejdź stąd! JUŻ!!!
Stworzenie jednak nie ruszało się ani o krok. Wpatrywało się intensywnie w krzyczącą postać. Jego wzrok mówił jasno: Otrząśnij się.
Nie rozumiał tego. Dlaczego KOT stanął w obronie WYWERNY?! I jeszcze ten wzrok...tak, jakby oczekiwał od niego, że ten się opanuje. Nie miał zamiaru. Był wściekły.
-Odejdź, albo ciebie też zabiję.
Dzielny futrzak nadal nie ruszał się z miejsca. Niebieskooki zamachnął się, aby go uderzyć. Nie potrafił jednak tego zrobić Broń zatrzymała się tuż obok czarnego boku. Po chwili wiatr wokół ręki rozproszył się, a białowłosy z rezygnacją opadł na kolana. Małe zwierzątko zgrabnie zeskoczyło na ziemię i podeszło do niego. Położyło mu łapkę na dłoni i jeszcze raz spojrzało w oczy. Przez chwilę stało tak, aż wreszcie podjęło decyzję. Zamknęło oczy i otoczyło się na moment ciemną niczym noc poświatą. Blake doskonale wiedział, co się dzieje. Pamiętał to uczucie z dawnych czasów, kiedy jeszcze mieszkał w Svettanti. Często był świadkiem zmian swoich koleżanek. Nie zdziwiło go więc, gdy zamiast kociej łapki poczuł ludzką dłoń. Podniósł dłoń i ujrzał postać w całej okazałości. Czerwone oczy nie zmieniły się, ale za to teraz należały do młodej dziewczyny. Gdy lekko się uśmiechnęła, zauważył małe kły. Z burzy kruczoczarnych, pofalowanych włosów wystawały kocie uszka, tego samego koloru. Ubrana była w rozpiętą, skórzaną kurtkę, odsłaniającą podkoszulek i podkreślający jej smukłą sylwetkę. Ciemne spodnie ozdabiał gruby pasek z dużą klamrą. Z tyłu wystawał giętki, połyskujący ogon (Natalia, błagam, nie wnikaj jak sobie radziła z ogonem kiedy nosiła spodnie, BŁAGAM). Na szyi lśniła szeroka, skórzana żmijka. Cały strój był ciemny i w blasku słońca połyskiwał srebrnymi ćwiekami. Wydawała się być kompletnym przeciwieństwem Tamary. Elfka była drobna, dziewczęca i nieśmiała. Postać stojąca przed nim była za to pewna siebie i odważna. W oczach o pionowych źrenicach chłopak zauważył znajomą dzikość. Gdy uklęknęła naprzeciw niego zawahał się. Jej spojrzenie było zarówno stanowcze, jak i miękkie.
-Przestań. Starczy.
Był w szoku, ale powoli zaczął się uspokajać. Powietrze wokół polany uspokoiło się, wszystkie przedmioty wróciły na ziemię Tamara także powoli zaczęła zbliżać się do trawy. Dopiero teraz białowłosy zauważył, jak bardzo jest wyczerpany. Zachwiał się niebezpiecznie, ale nieznajoma podtrzymała go, aby nie upadł. Dyszał ciężko, ale stwierdził, że przynajmniej nie jest ranny. Po chwili przybiegła do niego także elfka. Była wyraźnie przejęta i roztrzęsiona. Rzuciła się odpoczywającemu chłopakowi na szyję. Po policzkach nadal spływały jej łzy.
-Przestraszyłem cię? Przepraszam.
-Blake...Co to było? Dlaczego...
-Przepraszam.
Niebieskooki delikatnie odsunął od siebie nadal szlochającą dziewczynę (A jakże! Nie dla psa kiełbasa! :P) i spojrzał na kocią niewiastę (Sorki, odbija mi).
-Dziękuję ci. Ale...dlaczego mnie powstrzymałaś...eeee....jak ci na imię?
-Nie mam imienia.
-Jak to nie masz? Każdy ma.
-Ale nie ja.
-Aaahaaaa...
-A powstrzymałam cię, bo taki miałam grymas. Tak swoja drogą, od kiedy masz rozdwojenie jaźni?
-Musiałaś tak bezpośrednio...? Ale tak właściwie to skąd się tu wzięłaś?
-Mistrzem spostrzegawczości to ty nie jesteś, Blake...
-Skąd znasz moje imię?!
Dziewczyna jedynie tajemniczo się uśmiechnęła i powróciła do swojej kociej formy. Mała czarna kotka o lśniącej sierści wyglądała przeuroczo. Zupełnie kłóciło się to z jej ludzką postacią. Chłopak westchnął cicho i podniósł się z ziemi. Tamara nadal siedziała, wyciągnął więc do niej rękę. Spojrzała niezdecydowana.
-Obiecuję ci, że już nigdy mi nie... odbije. Ale jeśli tu zostaniesz nie mogę ci zagwarantować bezpieczeństwa. Niedługo mogą się tu zjawić kolejne wywerny. Sama sobie nie poradzisz.
-A czy z tobą będę bezpieczna?
-Szczerze? Nie. One szukają właśnie mnie. Ale będę cię chronił za wszelką cenę.
-Nie wiem, co powinnam zrobić...Blake, ja...
-Musisz zdecydować. Nie ma czasu. Więc? Pójdziesz ze mną?
Zielonooka wpatrywała się wyciągniętą ku niej dłoń. Bała się ją ująć. Ale co jeśli te potwory znowu przyjdą? Sama sobie z nimi nie poradzi...
Elfka podniosła własną rękę. Ich palce nie zdążyły się jednak złączyć. Usta Tamary otworzyły się. Zamiast krzyku jednak, wydobyła się z nich jedynie strużka czerwonej krwi. Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Powoli opuściła głowę. W całym zamieszaniu zupełnie zapomniała o krwiożerczym stworze leżącym za nią. Teraz z jej brzucha wystawał czarny, szpiczasty ogon. Zakręciło jej się w głowie. Drżącymi palcami złapała za przyczynę bólu, próbując zatamować krwawienie. Bezskutecznie. Potoczyła wokoło zrozpaczonym wzrokiem. Białowłosy spojrzał na nią zdezorientowany. Nie potrafił zrozumieć. Nie. Po prostu nie chciał. Po polanie przetoczył się wiatr. Niebieskooki zaniósł się szaleńczym śmiechem. Wokół zaczynały już latać różne obiekty.
-Darowałem ci... i tak mi się odpłacasz? Zdradliwe ścierwo... teraz dostaniesz to, na co zasługujesz.
Wolnym krokiem podszedł do bestii i zamachnął się po raz kolejny tego dnia. Wietrzna broń jednak zamiast natrafić na czarne łuski, przecięła skórzany, naćwiekowany rękaw. Kolejne kropelki krwi ozdobiły upstrzone ciemnymi plamkami włosy chłopaka. Nie spodziewał się tego. Dziewczyna była naprawdę szybka. Nie zauważył, kiedy zasłoniła stworzenie. Jedno spojrzenie czerwonych, kocich oczu i ciemne kropelki nadal unoszące się w powietrzu wystarczyły, aby momentalnie go ostudzić. Paznokcie wydłużyły jej się w piętnastocentymetrowe szpony. Dziewczyna w mgnieniu oka odwróciła się i wymierzyła celny cios. Wywerna zaczęła się rozpływać począwszy od miejsca, w które ugodziły pazury. Na końcu rozpłynął się ogon, nadal tkwiący w brzuchu elfki. Ta ostatnia upadła na ziemię.
-Dlaczego mnie zatrzymałaś? Przecież jesteś...
-Gatto? Wiem o tym, nie musisz mi mówić.
-Więc czemu, do cholery zasłoniłaś to ścierwo własnym ciałem?! Aż tak bardzo chciałaś je własnoręcznie wykończyć?!
Spojrzenie było piorunujące. Momentalnie osadziło go w miejscu.
-Taki po prostu miałam kaprys.
Odwróciła się i lekko syknęła z bólu. złapała się za zranione miejsce. Szkarłatne strużki ściekały jej spomiędzy palców. Niebieskooki podszedł, aby obejrzeć ranę, ale dziewczyna tylko a niego nawarczała. Cichy jęk przypomniał mu o leżącej na ziemi Tamarze. Uklęknął przy niej i delikatnie odjął jej dłonie od brzucha. Nie wyglądało to dobrze. Pobiegł do jaskini elfki i znalazł jakieś ubranie. Bez namysłu podarł je na pasy i wrócił z nimi, aby opatrzyć złotowłosą. Trochę się trząsł. Zdecydowanie zbyt dużo krwi. Pod koniec czynności ranna straciła już przytomność. Bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł do domu. Gdy upewnił się, że zielonooka leży spokojnie stanął u wyjścia z jaskini i rozejrzał się po polanie. Nieznajoma siedziała nad strumykiem i usiłowała zawiązać opatrunek jedną ręką. Podszedł i uklęknął obok. Wyciągnął rękę
-Mogę?
Niechętnie oddała mu materiał, nadal jednak podejrzliwie śledząc jego ruchy. Starał się być delikatny. Kociooka spinała się przy każdym dotknięciu. Gdy opatrunek był już gotowy szybko zabrała rękę.
-Spokojnie, przecież cię nie skrzywdzę.
-Miło wiedzieć.
-No przepraszam za tą rękę... ale sama weszłaś pod miecz...
-Wiem. Byłam tam.
Zmieszany Blake zgarbił się i wbił wzrok w strumyk. Dziewczyna po chwili wahania położyła mu dłoń na ramieniu.
-Słuchaj, ja... przepraszam. Nie powinieneś się obwiniać. Bo wiesz...od jakiegoś czasu podróżuję z tobą... no tak jakby... trochę cię już poznałam i po prostu nie mogłam ci pozwolić tego zrobić. Odwaliłoby ci już do reszty. A szkoda...
-Wiem. Dzięki. Czasem, gdy używam swojej mocy to trochę mi...odbija...
-Takie rozdwojenie jaźni?
-No żeś się uczepiła!
Uśmiechnęła się lekko, pokazując swoje białe kiełki. Zapadła niezręczna cisza. Po pewnym czasie niebieskooki odważył się zadać pytanie, które uparcie nasuwało mu się na myśl.
-Szłaś za mną, bo czułaś, że jestem Arią, prawda.
Nie odpowiedziała. Szczerze mówiąc sama nie wiedziała, co tak ją przyciągnęło w tym chłopaku.
-Więc skoro już się ujawniłaś...to może od teraz wyruszymy razem?
Teraz z kolei to czerwonooka wbiła wzrok w strumień. Zamyśliła się. Przyglądała się mu z ukrycia już od dłuższego czasu. A skoro już zauważył jej obecność, a nawet z nią rozmawiał, to czemu nie?
-Może być. Beze mnie chyba byś zginął. Ale pod żadnym pozorem nie zdradzaj nikomu, że jestem Gatto. Chyba, że pozwolę. I ani się waż nade mną litować czy zajmować, bo zabiję.
-OK rozumiem, rozumiem. Ale... muszę jakoś się do ciebie zwracać, prawda?
Kotka wstała i ruszyła w stronę lasu. Po paru krokach zatrzymała się. Ściana lasu zaszumiała, jakby wzywając ją do siebie. Jej miękki głos zabrzmiał niczym cichy pomruk. Białowłosy jednak bez trudu wychwycił go spośród szelestu liści.
-Mów mi Neko.
***
Chyba wypada się przywitać, a więc...Ciao!!! Wracam do Was po...ekhem...chwilowym kryzysie. Prezentuję więc nowy rozdzialik (może nie najlepszy, ale proszę o wyrozumiałość, zwłaszcza, że piszę go w Mikołajki, po sporej dawce cukru, więc...), ale o czym to ja? A, no tak. Mam małą propozycję dla zainteresowanych. Ci, którzy nie mają ochoty czekać do soboty, mają szansę na wcześniejsze otrzymanie rozdziału. Ogłaszam bowiem konkurs na...<efektowna pauza>...najlepszy wierszyk XD Temat dowolny. Może być głęboki i z głębi serca, może być śmieszny. Może być długi, a może być krótki. Wszystko zależy od Was. Liczę na inwencję twórczą. Piszcie w komentarzach. Na Wasze...dzieła sztuki...czekam do wtorku, do godziny 20.00. W miarę możliwości jeszcze tego samego dnia podam wyniki. Życzę powodzenia i weny twórczej. Rozdział 6, w którym poznacie początek historii, już czeka...

27 listopada 2013

Triste :,(

Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam...

Przykro mi, ale w tym tygodniu rozdziału nie będzie. W następnym może też nie, zresztą nie wiem. Pewnie i tak nie zrobi to nikomu różnicy, ale jeśli ktoś jednak jeszcze tu wchodzi i się zawiódł (w co szczerzę wątpię), to przepraszam.

23 listopada 2013

Rozdział 4

4. Drugie oblicze Blake'a

Tamara nie mogła się poruszyć. Skamieniała ze strachu. Czas wokół niej dziwnie zwolnił, jakby na przekór wszystkiemu. Każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Gdzieś w oddali ćwierkały ptaki, gdzie indziej zamiauczał kot. Ale to nie miało znaczenia. Teraz liczyła się tylko bestia zmierzająca w jej stronę. Elfka pragnęła uciec jak najdalej, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mimo starań nadal stała w miejscu. Umysł dziewczyny ogarnęła panika i rozpacz. I strach. On był najgorszy. Ogarniał całe ciało i mącił rozum na równi z hipnotyzującym spojrzeniem żółtych oczu. Gdyby mogła uwolnić się przynajmniej od nich! Opuściła powieki i natychmiast ogarnęła ją ciemność. Ale strach nie zniknął. Wręcz odwrotnie. Teraz, gdy nie widziała potwora, bała się jeszcze bardziej. Do tego dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż od jakiegoś czasu towarzyszy jej pewien przerażający dźwięk. Z początku nie miała pojęcia skąd dochodził.Wibrował w uszach i napawał ją lękiem. Po chwili uświadomiła sobie, że to krzyk. Jej własny krzyk, choć nie miała nawet pojęcia, iż otwierała usta.
Czas mijał, a ona nadal nie poczuła szponów rozdzierających jej ciało. Nie było też uderzenia ogona. Nie było kłów. Nadal nie potrafiła się uciszyć, przez co nie słyszała stwora i nie mogła określić, co robi, gdzie jest. Co z nim? Odleciał? Znalazł inny cel? Zawahał się? A może po prostu zrezygnował? Albo jest tuż tuż?
Tamara zebrała się w sobie i otworzyła oczy. Bestię dzieliły od niej już tylko milimetry. Właśnie wyciągała szponiastą łapę do ataku. Krzyk urwał się w jednej chwili. Zupełnie jak ucięty nożem. Już prawie czuła jej dotyk, ale w tej chwili poczuła coś dziwnego. Z wielkich zielonych oczu na moment ustąpił strach. Jego miejsce zajęło zdziwienie. Gdyż nagle zerwał się mocny wiatr, który uderzył w nią z ogromną siłą, zwalając ja z nóg. Niespodziewany powiew uniósł ją nad ziemię. W mgnieniu oka znalazła się w powietrzu, poza zasięgiem wroga. W samą porę. Zaskoczone monstrum zaatakowało miejsce, gdzie jeszcze sekundę wcześniej stała jego niedoszła ofiara. Natrafiwszy na pustkę na krótką chwilę straciło równowagę. Zdezorientowane rozglądało się na boki, ale nie mogło jej zlokalizować. Trudno określić, dla kogo było to większym zaskoczeniem. Dziewczyna wisiała wysoko nad ziemią, smagana przez podmuchy wiatru. Ten nagły zwrot akcji (i ulga wynikająca z faktu, iż przynajmniej na razie znalazła się poza zasięgiem pazurów), pozwoliły jej otrząsnąć się ze strachu. Dziwnym trafem to, że znajdowała się kilka metrów nad ziemią, wcale jej nie przerażało. Życie jest naprawdę dziwne. 
-Co się właściwie?...
Tamara otrząsnęła się z szoku i teraz sama rozglądała się wokół, w celu odnalezienia źródła niecodziennego zjawiska. Była bardzo ciekawa, skąd wziął się wiatr. Zaintrygowana strzelała wzrokiem na prawo i lewo, nie mogąc zlokalizować przyczyny. Po chwili jednak coś przyciągnęło jej wzrok. Z początku myślała, że to tylko urojenia z powodu stresu. Przetarła oczy. Ale nie. Na skraju lasu, pomiędzy drzewami stała jakaś postać. I chociaż dzieliła ich znaczna odległość, elfka doskonale wiedziała, kto tam stoi. Choć było to wielce nieprawdopodobne, na samym skraju polany stał...
***
Blake biegł co tchu, zręcznie omijając drzewa i przeskakując przez mniejsze krzaczki. Jego długi, czerwony płaszcz łopotał za nim niczym peleryna. Przerażone zwierzęta umykały w odwrotnym kierunku. Spłoszył je przerażający krzyk, niosący się po lesie. Chłopak nie dziwił im się. Zwłaszcza, że był pewien, iż one także wyczuły niebezpieczeństwo. Instynkt i zdrowy rozsądek nawoływały do ucieczki. Każda, nawet najgłupsza istota ich słuchała. Tylko białowłosy okazał się skrajnym idiotą (zresztą jak zawsze) i wbrew wszelkiej logice biegł w stronę, z której dochodził głos.
-Kurcze, kurcze, kurcze!!! Nie zdążę...nigdy nie uda mi się zdążyć na czas!!!
Droga dłużyła się w nieskończoność.Im dłużej biegł, tym bardziej przyspieszał, tym bardziej mu zależało. W końcu zdyszany dotarł na skraj lasu. Wystarczyła jedna chwila, by zrozumiał sytuację. Nad strumykiem stała skamieniała Tamara. Najwyraźniej jedyne do czego w tej chwili była zdolna, to krzyk. Nie dziwił jej się. Olbrzymia wywerna właśnie szykowała się do ataku. Nie musiała się śpieszyć. Był pewien, że elfka popełniła jeden, zasadniczy błąd, który zazwyczaj jest wyrokiem. Spojrzała w żółte, gadzie oczy. Nie miała pojęcia, że właśnie to w większości wypadków jest przyczyną śmierci. Bo skąd niby miała wiedzieć, iż wzrok wywerny potrafi zahipnotyzować słabe i nieprzygotowane umysły? Znał to uczucie. Bez pomocy z zewnątrz, lub wyjątkowego szczęścia przeżycie było niemożliwe. Nawet po wyrwaniu się z transu, większość jest niezdolna do walki. Chłopak był jednak za daleko, by zdążyć na czas. Odwrócenie uwagi też nie wchodziło w grę. Nawet jeśli monstrum przyszło po niego, to po co miało za nim biegać z pustym żołądkiem, skoro i tak już złapało sobie obiadek? Oczywiście nie mógł też zostawić przyjaciółki na pastwę potwora. Zostawało tylko jedno wyjście. Ale...
-Nie! Nie mogę... To zbyt niebezpieczne... Ale jeśli tego nie zrobię, Tamara zginie... Ale jeśli to zrobię, to...
Blake zdecydował się w ułamku sekundy. W końcu to przez niego dziewczyna jest teraz w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Był nieostrożny, a teraz pora zapłacić za swój błąd.
Białowłosy odetchnął głęboko, przymknął oczy i skoncentrował się. Poczuł przyjemny powiew na twarzy. Teraz czuł się lekki niczym wietrzyk. Zupełnie jakby stanowili jedność. Bo tak też i było. Miał wrażenie, że mógłby zrobić wszystko. Kochał to nostalgiczne uczucie. Niestety od dłuższego czasu nie miał zbyt wielu okazji, by je poczuć. Do głowy napłynęły mu wspomnienia, ale czym prędzej je odegnał. Nie miał teraz czasu. Musiał uratować przyjaciółkę. Wywerna właśnie rzuciła się do ataku.
Białowłosy przywołał wiatr, który z niebywałą prędkością popędził w stronę zagrożonej i poderwał ją w niebo. Udało mu się to w dosłownie ostatniej chwili i na razie dziewczyna wyszła z zajścia bez szwanku. Niebieskooki odetchnął. Nakazał powietrzu utrzymywać Tamarę w bezpiecznej odległości, aby móc w pełni skupić się na walce. Teraz, kiedy zdecydował się jednak skorzystać z mocy żywiołu, zapowiadała się niezła zabawa. Czuł się wprost wspaniale. Nie mogąc się już doczekać raźno ruszył na spotkanie z bestią.
***
Tamara nie potrafiła uwierzyć własnym oczom. A przecież wyraźnie widziała białowłosą postać odzianą w czerwony płaszcz. Nie mogło być mowy o pomyłce. To był Blake. Ale jednocześnie nim nie był. Było w nim coś dziwnego, choć nie wiedziała dokładnie co. W jego postawie było coś...obcego. Nie miała jednak czasu by dłużej roztrząsać ten problem, gdyż w tej chwili serce podeszło jej do gardła. Już po raz drugi tego dnia strach zajrzał w zielone oczy elfki. Zobaczyła bowiem, iż chłopak biegnie w stronę krwiożerczego monstrum. Nie rozumiała, jak może robić coś tak głupiego. Przecież potwór miał ponad dziesięć metrów długości, ogon, zęby i pazury. Jej znajomy nie miał nawet broni, nie mówiąc już o jakichkolwiek szansach. Dziewczyna zbladła w oka mgnieniu.
-O nie... Przecież to go rozszarpie... Blake! Uciekaj! Szybko!
Ale on jej nie słuchał. Patrzyła ze zgrozą. Wywerna pogodziła już się ze stratą ofiary, przestała rozglądać się na boki i rycząc wściekle ruszyła na nowego przeciwnika. Dzieliły ich już tylko metry. Po policzku złotowłosej mimowolnie pociekła duża, błyszcząca łza. Zaraz za nią pojawiła się kolejna i kolejna, aż w końcu zamieniły się w cały potok łez. Chciała z powrotem znaleźć się na ziemi, ale unosząca ją siła jakoś nie miała ochoty spełniać jej życzeń. Była gotowa skoczyć na ziemię, ale niewidzialne więzienie mocno ją trzymało. Zmuszało do patrzenia, jak jej przyjaciel zostaje rozdarty na strzępy. Jedyne co mogła zrobić to obserwować starcie.
A naprawdę było na co popatrzeć. Wokół walczących zerwał się silny wiatr, podrywający w górę liście i płatki kwiatów. Wydawało się, że niespecjalnie im to przeszkadzało. Niebieskooki okazał się niewiarygodnie szybki, choć wcale na takiego nie wyglądał. Zwinnie skakał z miejsca na miejsce, łopocząc płaszczem i dezorientując przeciwnika. Chłopak zdawał się wprost unosić w powietrzu. Tamarze ledwo udawało się nadążyć za nim wzrokiem. Szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Nie przypuszczała, że Blake potrafi walczyć. Tymczasem dokładnie wiedział co robić. Najwyraźniej nie była to jego pierwsza walka. Zachowywał się jak maszyna. Automatycznie powtarzał wyuczone ruchy, poddawał się intuicji. Wiedział dokładnie, co, jak i kiedy ma zrobić. Uskakiwał w ostatniej chwili, nagle znikał, nie wiadomo skąd pojawiając się tuż za wywerną. Zręcznie unikał ciosów długiego ogona i kłapnięć najeżonej zębami paszczy. Szponiaste łapy za każdym razem natrafiały na pustkę, spóźniając się o zaledwie sekundy. Cała walka przypominała śmiercionośny taniec, w którym zmylenie kroku mogło kosztować życie. Jednocześnie niebieskooki zdawał się świetnie bawić. Co jakiś czas wybuchał głośnym, szaleńczym śmiechem. Gdy białowłosemu udało się przyjąć odpowiednią pozycję, wokół jego ręki zebrał się wiatr, tworząc coś w rodzaju wietrznego ostrza. Jego niewyraźny zarys sprawiał, iż robił wrażenie nietrwałego. Wydawałoby się, że nie może niczego dotknąć, a co dopiero przeciąć. On jednak doskoczył i ciął. Celował pod kolano tylnej łapy stwora. Łuski nie stanowiły żadnej przeszkody. Miecz łatwo je przeciął i zagłębił się w cielsku. Z gardła potwora wydarł się głośny ryk. Atakujący pospiesznie odskoczył, uchylając się przed ogonem, który śmignął mu tuż koło ucha. Elfkę wprost zamurowało. Jej przyjaciel co chwilę znajdował doskonałą okazje do wyprowadzenia ataku, po czym szybko znikał z zasięgu rozwścieczonej wywerny. Nie pozostawiał przeciwnikowi żadnych szans. Szarżował bezlitośnie. Zdezorientowana  dziesięciometrowa bestia była zupełnie bezbronna.
Tamara przyglądała się całej scenie z rosnącym przerażeniem. Wojownik wyglądał dokładnie jak Blake. Miał jego włosy, jego płaszcz i sylwetkę. Ale to nie mógł być on. Chłopak, którego znalazła w lesie zachowywał się zupełnie inaczej. Był wrażliwy i opiekuńczy. Zaś w ruchach walczącego widać było dzikość, zawziętość i bezwzględność. Atakował skutecznie. Żeby zabić. Dziewczynie zrobiło się żal stworzenia. Nawet jeśli chciało ją zabić, to mimo wszystko...
Potwór runął na ziemię. Próbował jeszcze wzbić się w powietrze, ale poranione skrzydła i brak sił skutecznie mu to uniemożliwiły. Cała polana upstrzona została plamami krwi. Stworzenie wbiło zrezygnowany wzrok w swoją niedoszłą ofiarę. Niebieskooki przymierzał się właśnie do zadania ostatniego, rozstrzygającego ciosu. Czerwony płaszcz upiornie powiewał na wietrze, na czarnym ubraniu czerwieniły się zacieki. Białe włosy upstrzyły krwawe plamki. Wolnym krokiem zbliżał się do swojego niedoszłego zabójcy. Wiatr zawył złowrogo. Zrozpaczona elfka po raz kolejny targnęła się w swoim więzieniu. Bezskutecznie.
-Blake! Blake! Otrząśnij się! Już wystarczy! Słyszysz?! Blake! Nie rób tego! Blake!!!
Nie potrafiła tego zrozumieć. Spoglądała na zakrwawionego wojownika i była pewna, że patrzy na swojego znajomego. Wydawał jej się jednak dziwnie obcy. Ale dlaczego tak się zmienił? Co mu się mogło stać? Przecież chłopak, którego znała nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! Nigdy! To nie mógł być on! Nie!
-Nie zrobisz tego, słyszysz?!
Tym razem wołany na chwilę zwrócił na nią wzrok. Z niewielkiej odległości mogła dokładnie zobaczyć jego twarz. Nie wierzyła w to, co zobaczyła. Te oczy...pobłyskiwała  w nich rządza mordu i sszaleństwo. Wesołość, szczerość, życzliwość, a nawet ten tajemniczy cień smutku... wszystko zniknęło bez śladu. Tamte, stare oczy podobały jej się. Uwielbiała w nie patrzyć. Ale te bezgranicznie ja przerażały. To nie był Blake jakiego znała.
-Każdy, kto odważy się tknąć moich przyjaciół, zasługuje na karę.
-Nie! Czekaj! Już wystarczy! To już wystarczająca kara! No i nic mi przecież nie jest! Ona na to nie zasłużyła, słyszysz?! Przestań już!!!
Białowłosy nie słuchał już dalszych protestów i ponownie ruszył w stronę wywerny. Stworzenie zrozumiało swoją sytuację i teraz czekało na wyrok. Leżało wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w swego przyszłego kata. Chłopak zbliżył się i powoli uniósł swoją broń. Elfka przestała krzyczeć i wstrzymała oddech. Polanę spowiła cisza. Wydawało się, iż przyroda przyczaiła się w oczekiwaniu na to, co miało zaraz nastąpić. Ostrze na chwilę zawisło w powietrzu, a potem nieubłaganie zaczęło opadać...
***
Hejooo^^ Dość długo siedziałam nad tym rozdziałem i mam nadzieję, że jakoś w miarę wyszedł. Przykro mi, że na rozdziały trzeba czekać aż tydzień, ale w ten sposób długo myślę nad każdym rozdziałem i 100 000 razy się zastanawiam, zanim coś napiszę, dzięki czemu nie odwalam fuszerki (a przynajmniej taką mam nadzieję). Wielkie dzięki tym, którzy cierpliwie tu zaglądają, a zwłaszcza tym, którzy komentują. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. No i...zapraszam w przyszłą sobotę ;*

16 listopada 2013

Rozdział 3

3. Rozstanie (?)

Tamara wyczekująco wpatrywała się w twarz białowłosego. Cień, który przed chwilą przez nią przemknął, teraz zniknął bez śladu. Blake odwrócił wzrok. Nie chciał spojrzeć jej w oczy. Elfkę zastanawiało, co chłopak ukrywa.
-Muszę odejść. Po prostu muszę. I nie pytaj już dlaczego.
Właśnie otwierała usta by zaprotestować, ale zaniechała tego zamiaru. Wystarczyło jedno, błagalne spojrzenie. Nie wytrzymała i spuściła wzrok. Była rozżalona. W końcu spotkała kogoś, z kim mogła porozmawiać. Zawsze wokół niej były jedynie zwierzęta. Te parę dni, było najwspanialszymi chwilami w jej życiu. Po raz pierwszy poczuła się potrzebna. Kiedyś była szczęśliwa. Albo przynajmniej tak jej się wydawało. Dopiero Blake uświadomił jej, jak bardzo była samotna. Czasem, jak przez mgłę, przypominała sobie matkę. Praktycznie jej nie znała. Gdy dziewczyna była jeszcze mała, umarła, przekazując jej swoją ostatnią wolę. Zostało po niej jedynie wspomnienie zatarte przez czas. I uczucie, jak to jest być kochanym...
-Przepraszam.
Głos towarzysza przerwał jej rozmyślania. Spojrzała na niego, usiłując sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. No tak. Blake odchodzi.
-Ale dlaczego? Dlaczego nie zostaniesz ze mną?
Niebieskooki podniósł na nią smutny wzrok.
-Chciałbym...
-Więc dlaczego nie?
-Bo muszę iść dalej.
-Ale...
Ale białowłosy już nie słuchał. Zatopił się w swoich rozmyślaniach. Tamara widząc to dala za wygraną i poszła spać. Musiała wstać bardzo wcześnie. Inaczej mogła już nigdy nie zobaczyć swojego nowego towarzysza.
Tymczasem chłopak siedział na trawie wpatrując się w krystalicznie czysty strumień. Obok wypoczywał malutki gryf o złotych piórach. W czystej wodzie odbijały się tysiące gwiazd.  Pokochał ten widok. Był po prostu piękny. I pozwalał choć na chwilę uciec od ponurych myśli. Ale uciekać nie można w nieskończoność. Niestety.Coś o tym wiedział.
Westchnął cicho i położył się na miękkiej trawie. Poruszył ręką. Nie czuł już bólu. To tylko potwierdzało, że już czas odejść. A naprawdę nie miał na to ochoty. Przypomniał sobie minę elfki gdy pierwszy raz o tym wspomniał. Biedaczka. Musiała być samotna.
Blake uśmiechnął się do własnych myśli. Tak. Na początku zdecydowanie się go bała. Ale była też bardzo zdziwiona. Zafascynowana. Zach0ciało mu się śmiać. Teraz ciekawość całkowicie przełamała strach i dziewczyna sama szukała jego towarzystwa. A przy tym była taka urocza! Było mu jednak jej trochę żal. Nigdy nie opuściła lasu. Dobrowolnie zamknęła się w klatce...
Nagle gryf podniósł głowę i zaczął nią niespokojnie wodzić na boki. Z dzioba wydobywał mu się groźny syk. Chłopak pogładził go uspokajająco po grzbiecie. Zwierzę trochę się uspokoiło.
-Nie martw się. to nic takiego.
Białowłosy sam chciał w to wierzyć. Ale niestety domyślał się, co zaniepokoiło gryfa. Oczywiście, mógł się mylić. Szczerze mówiąc bardzo by tego chciał. Ale niestety on też miał to złe przeczucie. A przeczucia myliły go niestety rzadko. Bardzo rzadko...
***
Blake obudził się bardzo wcześnie. Ostrożnie podniósł się ze swojego posłania i spojrzał pod przeciwległą ścianę. Pomimo półmroku panującego w jaskini, z ulgą zauważył, że elfka nadal śpi. Wyglądała uroczo. Chłopak po cichu opuścił grotę. Nie chciał jej budzić. Nie lubił wychodzić bez pożegnania, ale tak było mimo wszystko prościej. Bał się, że mógłby ulec namowom zielonookiej. Teraz jednak grzecznie spala w łóżku. Nikt nie będzie go zatrzymywał. Nie będzie łez. I tych głupich obietnic i kłamstw. niebieskooki doskonale wiedział, że nie wróci. Już nigdy nie spotka Tamary. Ona nie musiała o tym wiedzieć. Ale mimo wszystko nie lubił kłamać. Na skraju lasu chłopak obejrzał się raz jeszcze. Tęsknym spojrzeniem raz jeszcze omiótł strumień, polankę i wejście do jaskini, w którym stała...
-Tamara?!
-Powodzenia! I do zobaczenia! Dbaj o siebie!!!
-Żegnaj...
Białowłosy uśmiechnął się i pomachał nowej przyjaciółce. A potem jego czerwony płaszcz zniknął wśród drzew. Z tej odległości nie mogła zauważyć, jak bardzo jego uśmiech był wymuszony. Ale on doskonale widział błyszczące w jej oczach łzy...
***
Las był wyjątkowo niespokojny. Większość zwierząt pochowało się w swoich kryjówkach. Reszta niespokojnie strzygła uszami. Nie zwracały większej uwagi na przybysza. Postać była niegroźna. A przynajmniej na razie. Blake przyspieszył kroku. Takie zachowanie zwierząt nie wróżyło dobrze. Jego przeczucia zdawały się to potwierdzać. Cisza przed burzą. Westchnął cicho. Wiedział. Wiedział, że nie może się tak długo zatrzymywać. Wyglądało na to, że odszedł w ostatniej chwili. Teraz już wszystko powinno być dobrze. Ale skoro tak, to dlaczego czuł taki niepokój?
-To na pewno przez jego obecność. Na pewno. Przecież jakie mogłoby być inne wytłumaczenie?
Pomimo wszystko nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Tylko co? 
Nagle las okrył wielki cień. Wysoko na niebie, na tle słońca pojawiła się czarna, skrzydlata sylwetka. Chłopak zaklął pod nosem i biegiem ruszył w drogę powrotną. Jego długi, czerwony płaszcz powiewał za nim. Przeskakiwał krzaki i korzenie, zręcznie omijał drzewa. Już wiedział, co nie dawało mu spokoju. I do stwierdzenia co to było, nie potrzebował widzieć, jak kształt nurkuje. A już na pewno nie potrzebował słyszeć straszliwego krzyku, ogarniającego las.
***
Tamara siedziała nad strumykiem, tępo wpatrując się w czystą wodę. Gdy białowłosy odchodził, wiedziała, że go nie powstrzyma. Jednocześnie nie potrafiła powstrzymać łez. Teraz znów była samotna. Gdzieś w głębi duszy łudziła się, że mimo wszystko chłopak zostanie z nią na zawsze. Przez chwilę marzyła jakby było pięknie. Albo jakby to było, gdyby poszła z nim. Wyrwała się z lasu. Ze swojej klatki. Jaki mógł być naprawdę świat? 
Po policzku elfki spłynęła kolejna łza. No tak teraz to już niemożliwe. Blake odszedł. Na zawsze. Pewnie już nigdy nie uda jej się spotkać kogokolwiek. A przecież nigdy nie będzie miała tyle siły, by samej wyruszyć w wielki, obcy świat. Jedyna szansa minęła. Zostały jej już tylko zwierzęta.
Z zamyślenia wyrwał ją cień, który ogarnął całą polanę. Rozejrzała się i zobaczyła wielki czarny kształt, który zbliżał się z ogromną prędkością. Sparaliżowana strachem, nie potrafiła się ruszyć. Wreszcie opadł miękko na trawę. Stwór był pokryty czarną łuską i posiadał parę ogromnych, błoniastych skrzydeł tego samego koloru. Grzbiet i długi ogon najeżone były wzdłuż kręgosłupu długimi, białymi kolcami. Z łba, osadzonego na długiej szyi, spoglądały żółte oczy o poziomych źrenicach. Z paszczy najeżonej białymi zębami wysuwał się długi, szkarłatny język, a umięśnione, szponiaste łapy zdawały się czekać na ofiarę. Elfka ze zgrozy ledwie przełknęła ślinę. Bestia miała ponad dziesięć metrów długości bezsprzecznie wrogie zamiary. Teraz wpatrywała się w nią z chęcią mordu w oczach.
-Rrr...rat...unku....
Tylko tyle zdołała wyszeptać zmartwiałymi ze zgrozy ustami. Stwór zaatakował.
***
Jako iż jest sobota, prezentuję kolejny rozdział.^^ Szkoda tylko, że jakiś taki krótki wyszedł...ale to nic. Mam nadzieje, że nadrabia braki treścią. Dziękuję za komentarze i...zapraszam za tydzień na kolejny rozdział ;*

9 listopada 2013

Rozdział 2

2.Pewnego razu w lesie...

Czarny kot zamiauczał cicho i po raz kolejny zniknął wśród drzew. Tamara pobiegła za nim. Zwierzątko ciekawiło ją. Znała wszystkie stworzenia tego lasu. W końcu mieszkała w nim od zawsze. Ale takiego kota nie widziała tutaj jeszcze nigdy. Spodobał jej się. Ale gdy tylko zbliżała się by go pogłaskać, kot uciekał i znikał w krzakach. Chwilę później jednak pojawiał się znowu, w innym miejscu. Dziewczyna uznała to za świetną zabawę i oddała się pogoni za stworzeniem. 
-Poczekaj kotku! I tak zaraz cię złapię!
Za którymś razem było jednak inaczej. Kot zniknął po raz kolejny. Tym razem jednak mimo usilnych prób nie mogła go nigdzie dostrzec. Zaczynała się właśnie niepokoić, że urocze zwierzątko mogło się zgubić, gdy zdarzyło się coś, co sprawiło, że całkowicie o nim zapomniała. Przedarła się przez gęste krzaki i wyszła na małą polankę. Z gardła wydarł jej się zduszony okrzyk przerażenia. Z trudem powstrzymała chęć schowania się za drzewo. Bo na przeciwległym skraju polanki, na mchu, leżało coś czerwonego. Nie. Chwila. To nie było coś. To był KTOŚ. Dziwny kształt tak naprawdę był skulonym nieznajomym, szczelnie owiniętym długim, czerwonym płaszczem. Tamara zebrała całą swoją odwagę i podeszła bliżej.
-Halo? Kim jesteś? Haloooo?
Nadal się nie ruszał. Przez głowę dziewczyny przemknęła straszna myśl. Może po prostu nie żył? Tamara obróciła go na plecy. Jęknął, mimo całej delikatności, którą włożyła w tą czynność. A więc jednak żył. Twarz dziewczyny wyrażała bezbrzeżne zdziwienie. To był człowiek. Człowiek. A przecież w jej lesie nigdy nie było człowieka. Przyjrzała się bliżej chłopakowi. Miał długie, białe włosy, zaplecione w luźny warkocz. Grzywka opadała mu na twarz, prawie całkowicie skrywając oczy. Tamara westchnęła cicho. Strach już całkowicie ustąpił w niej miejsca ciekawości. Z zamyślenia wyrwał ją cichy jęk. Dziewczyna odgarnęła chłopakowi włosy z czoła, żeby sprawdzić temperaturę. Miał gorączkę. Przybysz drgnął i otworzył oczy. Popatrzył na nią nieprzytomnym, pełnym bólu spojrzeniem. Tamarę zatkało z wrażenia. Jego oczy były niebieskie. Przeraźliwie niebieskie, z dużymi czarnymi źrenicami. Jeszcze nigdy nie widziała takich oczu. Miała wrażenie, że tonie. Pewnie urzeczona patrzyłaby w nie dłużej, ale nieznajomy zaczął znów tracić świadomość. No tak. Zupełnie zapomniała, żeby sprawdzić ktoś leży nieprzytomny w lesie. Spojrzała raz jeszcze na przybysza. Przyciskał do brzucha rękę. Najwyraźniej musiała mu sprawiać duży ból. Ujęła ją w dłonie i ignorując syki i jęki chłopaka, delikatnie przebadała. Nie była złamana, ale za to (wnioskując na podstawie reakcji rannego) bardzo mocno nadwyrężona. Mięśnie i ścięgna prawdopodobnie pozrywane lub naciągnięte. Tamarze zrobiło się go żal. Chciała mu pomóc. Ale mimo wszystko nadal trochę ją przerażał. Był obcy. Nie wiedziała czego może się po nim spodziewać. Może lepiej byłoby po prostu go zostawić? Może jakoś by sobie poradził. Ale z drugiej strony ta ręka...no i gorączka... . A może...
-Aaaaaahhhh!!! I co ja mam z tobą zrobić?
Spojrzała jeszcze raz na białowłosego, tajemniczego chłopaka. Przed oczyma stanęły jej te niesamowite, niebieskie oczy. Mogła go po prostu go zostawić. Mogła. Ale czy chciała?
***
Podobno człowiek czuje tylko jeden ból. W tej chwili Blake był gotów się kłócić. Głowa pulsowała wrażeniem tępego ucisku. Całe ciało wydawało się obce i ociężałe, a każdy, najdrobniejszy ruch kosztował mnóstwo wysiłku. I bólu. O ręce bał się nawet pomyśleć.
Nagle w jego głowie zawitała pewna myśl. Czuł ból. Czuł. Dlaczego? Przecież martwi nie powinni niczego odczuwać. Więc skoro on coś jednak czuł, to znaczyło to, że nie umarł? Niemożliwe. Spadł ze zbocza. Nikt nie przeżyły takiego upadku. Może to był tylko sen? Nie. To nie tłumaczy bólu w ramieniu. Doskonale pamiętał  wspinaczkę i to, jak zawisł na jednej ręce. To nie mógł być sen. Więc...
-Więc dlaczego ja żyję?
Chłopak z braku lepszych pomysłów otworzył oczy. Miał nadzieję, że może to dostarczy mu jakiś wskazówek, pomocnych przy odnalezieniu odpowiedzi na dręczące go pytanie. Otworzył oczy i zdziwił się. Znajdował się w jakiejś jaskini. Nie pamiętał żeby do jakiejś wchodził. Jak się tam znalazł? Rozejrzał się na tyle, na ile pozwalała mu obecna pozycja. Grota była dość duża i gęsto porośnięta różnego rodzaju roślinami. Pod przeciwległą ścianą leżało posłanie z liści i mchu, podobne do tego na którym sam leżał. W jaskini nie było praktycznie nic więcej. Prosty, drewniany stół z dwoma krzesłami, szafka i parę naczyń w kącie. Światło przedostawało się około metrowej średnicy dziurą w jednej ze ścian, w całości zarośniętej kwiatami, barwiącymi je na piękne barwy. Było naprawdę przytulnie.
-No bardzo ładnie, ale gdzie ja jestem...?
Spróbował się podnieść. Zakręciło mu się w głowie. Padł na posłanie dysząc ciężko. Uspokoił oddech i po chwili spróbował jeszcze raz. Tym razem powoli i ostrożnie. Najpierw podniósł się na łokciu kolanach.
Przerwa.
Bolącą rękę miał na temblaku, co znacznie ułatwiało zadanie i oszczędzało sporo bólu. Niestety, nie cały. Uklęknął. Zachwiał się i oparł o ścianę. Zamknął oczy i odczekał chwilę, aż świat uspokoił się i wrócił na miejsce. No proszę. Chcieć to móc. Teraz trzeba jeszcze tylko wstać. Blake zebrał wszystkie siły i stanął na nogach. Po chwili był gotowy (przynajmniej na tyle, na ile w obecnym stanie mógł być), aby ruszyć w stronę wyjścia z jaskini. Nadal trzymając się ściany zrobił krok. potem drugi i trzeci. Kiedy już się zacznie iść, nie jest tak źle. Choć parę razy białowłosy był bliski omdlenia, to po heroicznym wysiłku udało mu się dotrzeć do wyjścia z groty. Oślepiło go jasne słońce, przebijające się przez korony drzew. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, zobaczył przed sobą małą polankę na skraju lasu. Po zielonej trawie jeszcze przed chwilą beztrosko biegały zwierzęta. Teraz jednak, zaniepokojone obecnością człowieka, schowały się w lessie. Z boku polane przecinał krystalicznie czysty, szerzący kusząco strumyk. Blake nie mógł się poruszyć, oszołomiony urokiem tego miejsca. Po chwili zauważył dziewczynę, wynurzającą się z lasu. Była zgrabna, choć niska i drobna. Ubrana była w legginsy i zieloną tunikę, doskonale współgrającą ze złotymi falami jej włosów. Zauważyła go i stanęła bez ruchu, po czym skoczyła za najbliższe drzewo. Po chwili wyjrzała zza niego. Z małej twarzyczki spoglądały na niego ze strachem wielkie, zielone oczy. Blake wyciągnął ręce w przepraszającym geście.
-Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Jestem Blake i...tak właściwie to nawet nie wiem skąd się tu wziąłem...
Chłopak zrobił niepewny krok w jej stronę. Nie uciekła. Zrobił kolejny krok i kolejny. nagle świat zawirował mu przed oczami. Zachwiał się i osunął na kolana. Ktoś podtrzymał go od tyłu, zabezpieczając tym samym przed bliskim spotkaniem z ziemią. Usłyszał cichy głos, zaraz koło swojego ucha:
-Nie powinieneś jeszcze wstawać. Nadal masz gorączkę. Jesteś osłabiony.
-Kim ty...
Blake nie dokończył zdania. W tym momencie bowiem świat wrócił w końcu na swoje miejsce i po prostu go zamurowało. Osobą, która go złapała, była zielonooka dziewczyna. Teraz gdy przestało mu się kręcić w głowie puściła go i pomogła mu usiąść. Obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem i odgarnęła włosy za szpiczaste ucho. Tak jak przypuszczał. Więc jednak była elfką. Gdy zauważyła, że jej się przygląda zarumieniła się lekko. Urocza.
-Ja...no...mam na imię Tamara i...znalazłam cię...no...ten...w lesie...i...miałeś gorączkę...i...no...twoja ręka...
Tamara zaczęła się plątać i dukać coś pod nosem. Blake uśmiechnął się przyjaźnie, chcąc dodać jej odwagi. Trochę się uspokoiła.
-Domyślam się, że to tobie zawdzięczam życie. Dziękuję Tamaro.
Syknął. Ręka znowu dała o sobie znać. Elfka popatrzyła na niego z niepokojem.
-Boli?
-T nic takiego.
Zwiesiła głowę.
-Przepraszam, że nie potrafię ci pomóc.
-Bardzo mi pomogłaś. Ale...skąd wiedziałaś, że wiszę na tym przeklętym urwisku?
Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdumieniem. Pokręciła przecząco głową.
-To nie było na urwisku. Leżałeś w lesie. Znalazłam cię jak biegłam za kotkiem.
-Więc kto wciągnął mnie na górę? Jestem pewny, że spadałem.
Tamara z przekonaniem pokręciła głową.
-Musiało ci się coś przyśnić. W okolicy mieszkam tylko ja. A ja nie zapuszczam się na klif.
Blake zamyślił się. Był przekonany, że dziewczyna, z którą rozmawia, złapała go zanim spadł ze zbocza. To by wszystko tłumaczyło. Tymczasem ona znalazła go w lesie. No i była raczej zbyt drobna, by wciągnąć go, nieprzytomnego, parę metrów po stromym urwisku. Ona pojawiła się już potem. Więc kto uratował go przed upadkiem? Kim on jest?I dlaczego zniknął? Skąd się tam wziął? może go śledził? Gdzie teraz jest? Skołowany Blake zamknął oczy i położył się na miękkiej trawie. Gdy zobaczył Tamarę, myślał, że w końcu odnalazł odpowiedzi na dręczące go pytania. Tymczasem wątpliwości wciąż przybywało. A odpowiedzi nie było widać. Otworzył oczy. Z drzewa przyglądał mu się czarny kot. Szczęściarz. On nie miał tylu problemów.
***
No dobra. Tak jak obiecałam, sobota i kolejny rozdział. Trochę się rozpisałam, ale mam nadzieję, że przyjemnie się czyta. Proszę, komentujcie, bardzo mi zależy na szczerej krytyce. Z góry dziękuję ;*

7 listopada 2013

Rozdział 1

1. Idiota ma zawsze szczęście (?)

Słońce przebijało się przez chmury, leniwie oświetlając uroczą dolinkę, leżącą u podnóża góry. Z lasu zaczęły wyłaniać się najrozmaitsze zwierzęta, począwszy od małych i dziwnych chochlików, a na jednorożcach  skończywszy. W mgnieniu oka przestrzeń zaroiła się od najróżniejszych stworzeń. Cicha przed chwilą polana rozbrzmiała tysiącem dźwięków. Zwierzęta nie płoszyły się, nie bały. Nie miały czego. Człowiek, który je niepokoił, odszedł.
Na skraju lasu pojawiła się kolejna sylwetka. Dziewczyna miała lekko zielonawą skórę i kruczoczarne włosy. Jej niewyraźnie sylwetka zdawała się rozmywać, nieuchwytna niczym zielona mgiełka. Spojrzała w stronę zbocza góry. Miała ładną, drobną twarzyczkę o zielonych ustach. Ładne oczy tego samego koloru były jednak zasnute smutkiem i niedowierzaniem. Pokręciła główką.
-Prosiłam, żeby tam nie szedł. Dlaczego nie zawrócił? Naprawdę nie miał wyboru, czy  może jest aż tak wielkim idiotą?
Driada stała jeszcze na skraju lasu, najwyraźniej usiłując odnaleźć odpowiedź na swoje pytanie. Poddała się jednak i rozpłynęła wśród drzew. Teraz to nie miało już żadnego znaczenia. Dolina była ślepym zaułkiem. Jedynym sposobem na wydostanie się z niej było zawrócić. Albo wspiąć się ba strome zbocze. Tylko że to drugie było niemożliwe. Z tej strony góra była bardzo wysoka i stroma, a szlak zdradliwy. Jeden błąd mógł kosztować życie. Była to przeszkodą nie do przejścia. A przynajmniej dla człowieka. A tajemniczy nieznajomy ponad wszelką wątpliwość był człowiekiem. Tylko człowiekiem.
 ***
Blake miał już serdecznie dość tej piekielnej góry. Wspinał się na nią już od dłuższego czasu, z raczej marnym rezultatem. Już parę razy na własnej skórze przekonał się o czym mówiła driada. Szlak był wąski. Kamienie osuwały się spod nóg. Niekiedy chłopak był naprawdę blisko upadku. W niektórych miejscach skalna półka ukrywała się i samemu trzeba było szukać oparcia dla rąk i nóg. Blade był wykończony. Nogi pomału odmawiały posłuszeństwa, a mięśnie rąk paliły nieznośnie. Z wyczerpania zaczynało mu się kręcić w głowie. Blake zatrzymał się. Coraz bardziej kusiła go perspektywa powrotu na dół. Chłopak zacisnął jednak zęby i ruszył dalej. Nie mógł się poddać. Nie teraz. Zbyt dużo przebył, aby teraz zawrócić. Miał.swój cel. Musiał go osiągnąć bez względu na wszystko. Półka skalna zniknęła po raz kolejny. Chłopak westchnął. Przyjrzał się uważnie ścianie i znalazł oparcie dla rąk i nóg. I zaczął się wspinać. Ręka. Noga. Druga ręka. Druga noga. I znowu. I znowu. W kółko. Do skutku. Blake spojrzał w górę i zaczął wspinać się z nowym zapałem.
-Jeszcze tylko trochę! Już widać szczyt! Jeszcze tylko...
Nie dokończył. Odniósł wrażenie, że ktoś go obserwuje. Ale to przecież nie było możliwe. Na tej wysokości przecież nie mogło nikogo być. Nie mogło być drugiego takiego idioty, pchającego   się na pewną śmierć. Prawda?
Nagle kątem oka zauważył czarny kształt. Z gardła Blake'a wydarł się zduszony okrzyk. W szoku złapał luźny kamień, który z łoskotem stoczył się w dół. Chłopak stracił równowagę. Nogi ześlizgnęły mu się ze śliskich głazów. Kolejne kamienie oderwały się od zbocza.  Blake zawisł na jednej ręce. W mgnieniu oka zapomniał o wszystkim innym. Teraz liczyła się tylko kamienna ściana. I to, że jeśli czegoś nie zrobi, to zaraz zginie. Jeden palec się ześlizgnął. Chłopak otrząsnął się i spróbował znaleźć oparcie dla stóp. Następnie. Drugi palec. Popatrzył w górę i zobaczył wystający głaz. Spróbował dosięgnąć go wolną ręką, ale był poza jego zasięgiem. Zebrał siły i usiłował się podciągnąć. Dotknął skały koniuszkami palców, ale nie zdołał się złapać. Trzeci palec. Zostały już tylko dwa. Przed oczami chłopaka zaczęły latać czarne plamki. Zmęczenie dawało się we znaki. Mięśnie ręki paliły niemiłosiernie. Miał już serdecznie dość. Miał dość, ale ostatkiem sił spróbował jeszcze raz. Syknął z bólu i omal się nie puścił. Kolejny palec. Na czoło wystąpił mu pot.
-A więc taki ma być mój koniec, co?
Nagle cały ból zaczął znikać. Wraz ze świadomością. Ostatni palec zaczął się zsuwać. Gdzieś mignął czarny cień. Ale Blake nie zwracał już na to uwagi. Po prostu zapadł się w nicość.
***
Mam nadzieję, że udało mi się kogoś zainteresować. Będę starała się dodawać rozdziały w miarę regularnie, co najmniej raz w tygodniu (sobota?). To moje pierwsze tego typu opowiadanie, które pozwoliłam komuś przeczytać, więc...bardzo proszę o komentarze i uwagi...i...z góry dziękuję!!! ;*