27 listopada 2013

Triste :,(

Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam...

Przykro mi, ale w tym tygodniu rozdziału nie będzie. W następnym może też nie, zresztą nie wiem. Pewnie i tak nie zrobi to nikomu różnicy, ale jeśli ktoś jednak jeszcze tu wchodzi i się zawiódł (w co szczerzę wątpię), to przepraszam.

23 listopada 2013

Rozdział 4

4. Drugie oblicze Blake'a

Tamara nie mogła się poruszyć. Skamieniała ze strachu. Czas wokół niej dziwnie zwolnił, jakby na przekór wszystkiemu. Każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Gdzieś w oddali ćwierkały ptaki, gdzie indziej zamiauczał kot. Ale to nie miało znaczenia. Teraz liczyła się tylko bestia zmierzająca w jej stronę. Elfka pragnęła uciec jak najdalej, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mimo starań nadal stała w miejscu. Umysł dziewczyny ogarnęła panika i rozpacz. I strach. On był najgorszy. Ogarniał całe ciało i mącił rozum na równi z hipnotyzującym spojrzeniem żółtych oczu. Gdyby mogła uwolnić się przynajmniej od nich! Opuściła powieki i natychmiast ogarnęła ją ciemność. Ale strach nie zniknął. Wręcz odwrotnie. Teraz, gdy nie widziała potwora, bała się jeszcze bardziej. Do tego dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż od jakiegoś czasu towarzyszy jej pewien przerażający dźwięk. Z początku nie miała pojęcia skąd dochodził.Wibrował w uszach i napawał ją lękiem. Po chwili uświadomiła sobie, że to krzyk. Jej własny krzyk, choć nie miała nawet pojęcia, iż otwierała usta.
Czas mijał, a ona nadal nie poczuła szponów rozdzierających jej ciało. Nie było też uderzenia ogona. Nie było kłów. Nadal nie potrafiła się uciszyć, przez co nie słyszała stwora i nie mogła określić, co robi, gdzie jest. Co z nim? Odleciał? Znalazł inny cel? Zawahał się? A może po prostu zrezygnował? Albo jest tuż tuż?
Tamara zebrała się w sobie i otworzyła oczy. Bestię dzieliły od niej już tylko milimetry. Właśnie wyciągała szponiastą łapę do ataku. Krzyk urwał się w jednej chwili. Zupełnie jak ucięty nożem. Już prawie czuła jej dotyk, ale w tej chwili poczuła coś dziwnego. Z wielkich zielonych oczu na moment ustąpił strach. Jego miejsce zajęło zdziwienie. Gdyż nagle zerwał się mocny wiatr, który uderzył w nią z ogromną siłą, zwalając ja z nóg. Niespodziewany powiew uniósł ją nad ziemię. W mgnieniu oka znalazła się w powietrzu, poza zasięgiem wroga. W samą porę. Zaskoczone monstrum zaatakowało miejsce, gdzie jeszcze sekundę wcześniej stała jego niedoszła ofiara. Natrafiwszy na pustkę na krótką chwilę straciło równowagę. Zdezorientowane rozglądało się na boki, ale nie mogło jej zlokalizować. Trudno określić, dla kogo było to większym zaskoczeniem. Dziewczyna wisiała wysoko nad ziemią, smagana przez podmuchy wiatru. Ten nagły zwrot akcji (i ulga wynikająca z faktu, iż przynajmniej na razie znalazła się poza zasięgiem pazurów), pozwoliły jej otrząsnąć się ze strachu. Dziwnym trafem to, że znajdowała się kilka metrów nad ziemią, wcale jej nie przerażało. Życie jest naprawdę dziwne. 
-Co się właściwie?...
Tamara otrząsnęła się z szoku i teraz sama rozglądała się wokół, w celu odnalezienia źródła niecodziennego zjawiska. Była bardzo ciekawa, skąd wziął się wiatr. Zaintrygowana strzelała wzrokiem na prawo i lewo, nie mogąc zlokalizować przyczyny. Po chwili jednak coś przyciągnęło jej wzrok. Z początku myślała, że to tylko urojenia z powodu stresu. Przetarła oczy. Ale nie. Na skraju lasu, pomiędzy drzewami stała jakaś postać. I chociaż dzieliła ich znaczna odległość, elfka doskonale wiedziała, kto tam stoi. Choć było to wielce nieprawdopodobne, na samym skraju polany stał...
***
Blake biegł co tchu, zręcznie omijając drzewa i przeskakując przez mniejsze krzaczki. Jego długi, czerwony płaszcz łopotał za nim niczym peleryna. Przerażone zwierzęta umykały w odwrotnym kierunku. Spłoszył je przerażający krzyk, niosący się po lesie. Chłopak nie dziwił im się. Zwłaszcza, że był pewien, iż one także wyczuły niebezpieczeństwo. Instynkt i zdrowy rozsądek nawoływały do ucieczki. Każda, nawet najgłupsza istota ich słuchała. Tylko białowłosy okazał się skrajnym idiotą (zresztą jak zawsze) i wbrew wszelkiej logice biegł w stronę, z której dochodził głos.
-Kurcze, kurcze, kurcze!!! Nie zdążę...nigdy nie uda mi się zdążyć na czas!!!
Droga dłużyła się w nieskończoność.Im dłużej biegł, tym bardziej przyspieszał, tym bardziej mu zależało. W końcu zdyszany dotarł na skraj lasu. Wystarczyła jedna chwila, by zrozumiał sytuację. Nad strumykiem stała skamieniała Tamara. Najwyraźniej jedyne do czego w tej chwili była zdolna, to krzyk. Nie dziwił jej się. Olbrzymia wywerna właśnie szykowała się do ataku. Nie musiała się śpieszyć. Był pewien, że elfka popełniła jeden, zasadniczy błąd, który zazwyczaj jest wyrokiem. Spojrzała w żółte, gadzie oczy. Nie miała pojęcia, że właśnie to w większości wypadków jest przyczyną śmierci. Bo skąd niby miała wiedzieć, iż wzrok wywerny potrafi zahipnotyzować słabe i nieprzygotowane umysły? Znał to uczucie. Bez pomocy z zewnątrz, lub wyjątkowego szczęścia przeżycie było niemożliwe. Nawet po wyrwaniu się z transu, większość jest niezdolna do walki. Chłopak był jednak za daleko, by zdążyć na czas. Odwrócenie uwagi też nie wchodziło w grę. Nawet jeśli monstrum przyszło po niego, to po co miało za nim biegać z pustym żołądkiem, skoro i tak już złapało sobie obiadek? Oczywiście nie mógł też zostawić przyjaciółki na pastwę potwora. Zostawało tylko jedno wyjście. Ale...
-Nie! Nie mogę... To zbyt niebezpieczne... Ale jeśli tego nie zrobię, Tamara zginie... Ale jeśli to zrobię, to...
Blake zdecydował się w ułamku sekundy. W końcu to przez niego dziewczyna jest teraz w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Był nieostrożny, a teraz pora zapłacić za swój błąd.
Białowłosy odetchnął głęboko, przymknął oczy i skoncentrował się. Poczuł przyjemny powiew na twarzy. Teraz czuł się lekki niczym wietrzyk. Zupełnie jakby stanowili jedność. Bo tak też i było. Miał wrażenie, że mógłby zrobić wszystko. Kochał to nostalgiczne uczucie. Niestety od dłuższego czasu nie miał zbyt wielu okazji, by je poczuć. Do głowy napłynęły mu wspomnienia, ale czym prędzej je odegnał. Nie miał teraz czasu. Musiał uratować przyjaciółkę. Wywerna właśnie rzuciła się do ataku.
Białowłosy przywołał wiatr, który z niebywałą prędkością popędził w stronę zagrożonej i poderwał ją w niebo. Udało mu się to w dosłownie ostatniej chwili i na razie dziewczyna wyszła z zajścia bez szwanku. Niebieskooki odetchnął. Nakazał powietrzu utrzymywać Tamarę w bezpiecznej odległości, aby móc w pełni skupić się na walce. Teraz, kiedy zdecydował się jednak skorzystać z mocy żywiołu, zapowiadała się niezła zabawa. Czuł się wprost wspaniale. Nie mogąc się już doczekać raźno ruszył na spotkanie z bestią.
***
Tamara nie potrafiła uwierzyć własnym oczom. A przecież wyraźnie widziała białowłosą postać odzianą w czerwony płaszcz. Nie mogło być mowy o pomyłce. To był Blake. Ale jednocześnie nim nie był. Było w nim coś dziwnego, choć nie wiedziała dokładnie co. W jego postawie było coś...obcego. Nie miała jednak czasu by dłużej roztrząsać ten problem, gdyż w tej chwili serce podeszło jej do gardła. Już po raz drugi tego dnia strach zajrzał w zielone oczy elfki. Zobaczyła bowiem, iż chłopak biegnie w stronę krwiożerczego monstrum. Nie rozumiała, jak może robić coś tak głupiego. Przecież potwór miał ponad dziesięć metrów długości, ogon, zęby i pazury. Jej znajomy nie miał nawet broni, nie mówiąc już o jakichkolwiek szansach. Dziewczyna zbladła w oka mgnieniu.
-O nie... Przecież to go rozszarpie... Blake! Uciekaj! Szybko!
Ale on jej nie słuchał. Patrzyła ze zgrozą. Wywerna pogodziła już się ze stratą ofiary, przestała rozglądać się na boki i rycząc wściekle ruszyła na nowego przeciwnika. Dzieliły ich już tylko metry. Po policzku złotowłosej mimowolnie pociekła duża, błyszcząca łza. Zaraz za nią pojawiła się kolejna i kolejna, aż w końcu zamieniły się w cały potok łez. Chciała z powrotem znaleźć się na ziemi, ale unosząca ją siła jakoś nie miała ochoty spełniać jej życzeń. Była gotowa skoczyć na ziemię, ale niewidzialne więzienie mocno ją trzymało. Zmuszało do patrzenia, jak jej przyjaciel zostaje rozdarty na strzępy. Jedyne co mogła zrobić to obserwować starcie.
A naprawdę było na co popatrzeć. Wokół walczących zerwał się silny wiatr, podrywający w górę liście i płatki kwiatów. Wydawało się, że niespecjalnie im to przeszkadzało. Niebieskooki okazał się niewiarygodnie szybki, choć wcale na takiego nie wyglądał. Zwinnie skakał z miejsca na miejsce, łopocząc płaszczem i dezorientując przeciwnika. Chłopak zdawał się wprost unosić w powietrzu. Tamarze ledwo udawało się nadążyć za nim wzrokiem. Szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Nie przypuszczała, że Blake potrafi walczyć. Tymczasem dokładnie wiedział co robić. Najwyraźniej nie była to jego pierwsza walka. Zachowywał się jak maszyna. Automatycznie powtarzał wyuczone ruchy, poddawał się intuicji. Wiedział dokładnie, co, jak i kiedy ma zrobić. Uskakiwał w ostatniej chwili, nagle znikał, nie wiadomo skąd pojawiając się tuż za wywerną. Zręcznie unikał ciosów długiego ogona i kłapnięć najeżonej zębami paszczy. Szponiaste łapy za każdym razem natrafiały na pustkę, spóźniając się o zaledwie sekundy. Cała walka przypominała śmiercionośny taniec, w którym zmylenie kroku mogło kosztować życie. Jednocześnie niebieskooki zdawał się świetnie bawić. Co jakiś czas wybuchał głośnym, szaleńczym śmiechem. Gdy białowłosemu udało się przyjąć odpowiednią pozycję, wokół jego ręki zebrał się wiatr, tworząc coś w rodzaju wietrznego ostrza. Jego niewyraźny zarys sprawiał, iż robił wrażenie nietrwałego. Wydawałoby się, że nie może niczego dotknąć, a co dopiero przeciąć. On jednak doskoczył i ciął. Celował pod kolano tylnej łapy stwora. Łuski nie stanowiły żadnej przeszkody. Miecz łatwo je przeciął i zagłębił się w cielsku. Z gardła potwora wydarł się głośny ryk. Atakujący pospiesznie odskoczył, uchylając się przed ogonem, który śmignął mu tuż koło ucha. Elfkę wprost zamurowało. Jej przyjaciel co chwilę znajdował doskonałą okazje do wyprowadzenia ataku, po czym szybko znikał z zasięgu rozwścieczonej wywerny. Nie pozostawiał przeciwnikowi żadnych szans. Szarżował bezlitośnie. Zdezorientowana  dziesięciometrowa bestia była zupełnie bezbronna.
Tamara przyglądała się całej scenie z rosnącym przerażeniem. Wojownik wyglądał dokładnie jak Blake. Miał jego włosy, jego płaszcz i sylwetkę. Ale to nie mógł być on. Chłopak, którego znalazła w lesie zachowywał się zupełnie inaczej. Był wrażliwy i opiekuńczy. Zaś w ruchach walczącego widać było dzikość, zawziętość i bezwzględność. Atakował skutecznie. Żeby zabić. Dziewczynie zrobiło się żal stworzenia. Nawet jeśli chciało ją zabić, to mimo wszystko...
Potwór runął na ziemię. Próbował jeszcze wzbić się w powietrze, ale poranione skrzydła i brak sił skutecznie mu to uniemożliwiły. Cała polana upstrzona została plamami krwi. Stworzenie wbiło zrezygnowany wzrok w swoją niedoszłą ofiarę. Niebieskooki przymierzał się właśnie do zadania ostatniego, rozstrzygającego ciosu. Czerwony płaszcz upiornie powiewał na wietrze, na czarnym ubraniu czerwieniły się zacieki. Białe włosy upstrzyły krwawe plamki. Wolnym krokiem zbliżał się do swojego niedoszłego zabójcy. Wiatr zawył złowrogo. Zrozpaczona elfka po raz kolejny targnęła się w swoim więzieniu. Bezskutecznie.
-Blake! Blake! Otrząśnij się! Już wystarczy! Słyszysz?! Blake! Nie rób tego! Blake!!!
Nie potrafiła tego zrozumieć. Spoglądała na zakrwawionego wojownika i była pewna, że patrzy na swojego znajomego. Wydawał jej się jednak dziwnie obcy. Ale dlaczego tak się zmienił? Co mu się mogło stać? Przecież chłopak, którego znała nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! Nigdy! To nie mógł być on! Nie!
-Nie zrobisz tego, słyszysz?!
Tym razem wołany na chwilę zwrócił na nią wzrok. Z niewielkiej odległości mogła dokładnie zobaczyć jego twarz. Nie wierzyła w to, co zobaczyła. Te oczy...pobłyskiwała  w nich rządza mordu i sszaleństwo. Wesołość, szczerość, życzliwość, a nawet ten tajemniczy cień smutku... wszystko zniknęło bez śladu. Tamte, stare oczy podobały jej się. Uwielbiała w nie patrzyć. Ale te bezgranicznie ja przerażały. To nie był Blake jakiego znała.
-Każdy, kto odważy się tknąć moich przyjaciół, zasługuje na karę.
-Nie! Czekaj! Już wystarczy! To już wystarczająca kara! No i nic mi przecież nie jest! Ona na to nie zasłużyła, słyszysz?! Przestań już!!!
Białowłosy nie słuchał już dalszych protestów i ponownie ruszył w stronę wywerny. Stworzenie zrozumiało swoją sytuację i teraz czekało na wyrok. Leżało wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w swego przyszłego kata. Chłopak zbliżył się i powoli uniósł swoją broń. Elfka przestała krzyczeć i wstrzymała oddech. Polanę spowiła cisza. Wydawało się, iż przyroda przyczaiła się w oczekiwaniu na to, co miało zaraz nastąpić. Ostrze na chwilę zawisło w powietrzu, a potem nieubłaganie zaczęło opadać...
***
Hejooo^^ Dość długo siedziałam nad tym rozdziałem i mam nadzieję, że jakoś w miarę wyszedł. Przykro mi, że na rozdziały trzeba czekać aż tydzień, ale w ten sposób długo myślę nad każdym rozdziałem i 100 000 razy się zastanawiam, zanim coś napiszę, dzięki czemu nie odwalam fuszerki (a przynajmniej taką mam nadzieję). Wielkie dzięki tym, którzy cierpliwie tu zaglądają, a zwłaszcza tym, którzy komentują. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. No i...zapraszam w przyszłą sobotę ;*

16 listopada 2013

Rozdział 3

3. Rozstanie (?)

Tamara wyczekująco wpatrywała się w twarz białowłosego. Cień, który przed chwilą przez nią przemknął, teraz zniknął bez śladu. Blake odwrócił wzrok. Nie chciał spojrzeć jej w oczy. Elfkę zastanawiało, co chłopak ukrywa.
-Muszę odejść. Po prostu muszę. I nie pytaj już dlaczego.
Właśnie otwierała usta by zaprotestować, ale zaniechała tego zamiaru. Wystarczyło jedno, błagalne spojrzenie. Nie wytrzymała i spuściła wzrok. Była rozżalona. W końcu spotkała kogoś, z kim mogła porozmawiać. Zawsze wokół niej były jedynie zwierzęta. Te parę dni, było najwspanialszymi chwilami w jej życiu. Po raz pierwszy poczuła się potrzebna. Kiedyś była szczęśliwa. Albo przynajmniej tak jej się wydawało. Dopiero Blake uświadomił jej, jak bardzo była samotna. Czasem, jak przez mgłę, przypominała sobie matkę. Praktycznie jej nie znała. Gdy dziewczyna była jeszcze mała, umarła, przekazując jej swoją ostatnią wolę. Zostało po niej jedynie wspomnienie zatarte przez czas. I uczucie, jak to jest być kochanym...
-Przepraszam.
Głos towarzysza przerwał jej rozmyślania. Spojrzała na niego, usiłując sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. No tak. Blake odchodzi.
-Ale dlaczego? Dlaczego nie zostaniesz ze mną?
Niebieskooki podniósł na nią smutny wzrok.
-Chciałbym...
-Więc dlaczego nie?
-Bo muszę iść dalej.
-Ale...
Ale białowłosy już nie słuchał. Zatopił się w swoich rozmyślaniach. Tamara widząc to dala za wygraną i poszła spać. Musiała wstać bardzo wcześnie. Inaczej mogła już nigdy nie zobaczyć swojego nowego towarzysza.
Tymczasem chłopak siedział na trawie wpatrując się w krystalicznie czysty strumień. Obok wypoczywał malutki gryf o złotych piórach. W czystej wodzie odbijały się tysiące gwiazd.  Pokochał ten widok. Był po prostu piękny. I pozwalał choć na chwilę uciec od ponurych myśli. Ale uciekać nie można w nieskończoność. Niestety.Coś o tym wiedział.
Westchnął cicho i położył się na miękkiej trawie. Poruszył ręką. Nie czuł już bólu. To tylko potwierdzało, że już czas odejść. A naprawdę nie miał na to ochoty. Przypomniał sobie minę elfki gdy pierwszy raz o tym wspomniał. Biedaczka. Musiała być samotna.
Blake uśmiechnął się do własnych myśli. Tak. Na początku zdecydowanie się go bała. Ale była też bardzo zdziwiona. Zafascynowana. Zach0ciało mu się śmiać. Teraz ciekawość całkowicie przełamała strach i dziewczyna sama szukała jego towarzystwa. A przy tym była taka urocza! Było mu jednak jej trochę żal. Nigdy nie opuściła lasu. Dobrowolnie zamknęła się w klatce...
Nagle gryf podniósł głowę i zaczął nią niespokojnie wodzić na boki. Z dzioba wydobywał mu się groźny syk. Chłopak pogładził go uspokajająco po grzbiecie. Zwierzę trochę się uspokoiło.
-Nie martw się. to nic takiego.
Białowłosy sam chciał w to wierzyć. Ale niestety domyślał się, co zaniepokoiło gryfa. Oczywiście, mógł się mylić. Szczerze mówiąc bardzo by tego chciał. Ale niestety on też miał to złe przeczucie. A przeczucia myliły go niestety rzadko. Bardzo rzadko...
***
Blake obudził się bardzo wcześnie. Ostrożnie podniósł się ze swojego posłania i spojrzał pod przeciwległą ścianę. Pomimo półmroku panującego w jaskini, z ulgą zauważył, że elfka nadal śpi. Wyglądała uroczo. Chłopak po cichu opuścił grotę. Nie chciał jej budzić. Nie lubił wychodzić bez pożegnania, ale tak było mimo wszystko prościej. Bał się, że mógłby ulec namowom zielonookiej. Teraz jednak grzecznie spala w łóżku. Nikt nie będzie go zatrzymywał. Nie będzie łez. I tych głupich obietnic i kłamstw. niebieskooki doskonale wiedział, że nie wróci. Już nigdy nie spotka Tamary. Ona nie musiała o tym wiedzieć. Ale mimo wszystko nie lubił kłamać. Na skraju lasu chłopak obejrzał się raz jeszcze. Tęsknym spojrzeniem raz jeszcze omiótł strumień, polankę i wejście do jaskini, w którym stała...
-Tamara?!
-Powodzenia! I do zobaczenia! Dbaj o siebie!!!
-Żegnaj...
Białowłosy uśmiechnął się i pomachał nowej przyjaciółce. A potem jego czerwony płaszcz zniknął wśród drzew. Z tej odległości nie mogła zauważyć, jak bardzo jego uśmiech był wymuszony. Ale on doskonale widział błyszczące w jej oczach łzy...
***
Las był wyjątkowo niespokojny. Większość zwierząt pochowało się w swoich kryjówkach. Reszta niespokojnie strzygła uszami. Nie zwracały większej uwagi na przybysza. Postać była niegroźna. A przynajmniej na razie. Blake przyspieszył kroku. Takie zachowanie zwierząt nie wróżyło dobrze. Jego przeczucia zdawały się to potwierdzać. Cisza przed burzą. Westchnął cicho. Wiedział. Wiedział, że nie może się tak długo zatrzymywać. Wyglądało na to, że odszedł w ostatniej chwili. Teraz już wszystko powinno być dobrze. Ale skoro tak, to dlaczego czuł taki niepokój?
-To na pewno przez jego obecność. Na pewno. Przecież jakie mogłoby być inne wytłumaczenie?
Pomimo wszystko nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Tylko co? 
Nagle las okrył wielki cień. Wysoko na niebie, na tle słońca pojawiła się czarna, skrzydlata sylwetka. Chłopak zaklął pod nosem i biegiem ruszył w drogę powrotną. Jego długi, czerwony płaszcz powiewał za nim. Przeskakiwał krzaki i korzenie, zręcznie omijał drzewa. Już wiedział, co nie dawało mu spokoju. I do stwierdzenia co to było, nie potrzebował widzieć, jak kształt nurkuje. A już na pewno nie potrzebował słyszeć straszliwego krzyku, ogarniającego las.
***
Tamara siedziała nad strumykiem, tępo wpatrując się w czystą wodę. Gdy białowłosy odchodził, wiedziała, że go nie powstrzyma. Jednocześnie nie potrafiła powstrzymać łez. Teraz znów była samotna. Gdzieś w głębi duszy łudziła się, że mimo wszystko chłopak zostanie z nią na zawsze. Przez chwilę marzyła jakby było pięknie. Albo jakby to było, gdyby poszła z nim. Wyrwała się z lasu. Ze swojej klatki. Jaki mógł być naprawdę świat? 
Po policzku elfki spłynęła kolejna łza. No tak teraz to już niemożliwe. Blake odszedł. Na zawsze. Pewnie już nigdy nie uda jej się spotkać kogokolwiek. A przecież nigdy nie będzie miała tyle siły, by samej wyruszyć w wielki, obcy świat. Jedyna szansa minęła. Zostały jej już tylko zwierzęta.
Z zamyślenia wyrwał ją cień, który ogarnął całą polanę. Rozejrzała się i zobaczyła wielki czarny kształt, który zbliżał się z ogromną prędkością. Sparaliżowana strachem, nie potrafiła się ruszyć. Wreszcie opadł miękko na trawę. Stwór był pokryty czarną łuską i posiadał parę ogromnych, błoniastych skrzydeł tego samego koloru. Grzbiet i długi ogon najeżone były wzdłuż kręgosłupu długimi, białymi kolcami. Z łba, osadzonego na długiej szyi, spoglądały żółte oczy o poziomych źrenicach. Z paszczy najeżonej białymi zębami wysuwał się długi, szkarłatny język, a umięśnione, szponiaste łapy zdawały się czekać na ofiarę. Elfka ze zgrozy ledwie przełknęła ślinę. Bestia miała ponad dziesięć metrów długości bezsprzecznie wrogie zamiary. Teraz wpatrywała się w nią z chęcią mordu w oczach.
-Rrr...rat...unku....
Tylko tyle zdołała wyszeptać zmartwiałymi ze zgrozy ustami. Stwór zaatakował.
***
Jako iż jest sobota, prezentuję kolejny rozdział.^^ Szkoda tylko, że jakiś taki krótki wyszedł...ale to nic. Mam nadzieje, że nadrabia braki treścią. Dziękuję za komentarze i...zapraszam za tydzień na kolejny rozdział ;*

9 listopada 2013

Rozdział 2

2.Pewnego razu w lesie...

Czarny kot zamiauczał cicho i po raz kolejny zniknął wśród drzew. Tamara pobiegła za nim. Zwierzątko ciekawiło ją. Znała wszystkie stworzenia tego lasu. W końcu mieszkała w nim od zawsze. Ale takiego kota nie widziała tutaj jeszcze nigdy. Spodobał jej się. Ale gdy tylko zbliżała się by go pogłaskać, kot uciekał i znikał w krzakach. Chwilę później jednak pojawiał się znowu, w innym miejscu. Dziewczyna uznała to za świetną zabawę i oddała się pogoni za stworzeniem. 
-Poczekaj kotku! I tak zaraz cię złapię!
Za którymś razem było jednak inaczej. Kot zniknął po raz kolejny. Tym razem jednak mimo usilnych prób nie mogła go nigdzie dostrzec. Zaczynała się właśnie niepokoić, że urocze zwierzątko mogło się zgubić, gdy zdarzyło się coś, co sprawiło, że całkowicie o nim zapomniała. Przedarła się przez gęste krzaki i wyszła na małą polankę. Z gardła wydarł jej się zduszony okrzyk przerażenia. Z trudem powstrzymała chęć schowania się za drzewo. Bo na przeciwległym skraju polanki, na mchu, leżało coś czerwonego. Nie. Chwila. To nie było coś. To był KTOŚ. Dziwny kształt tak naprawdę był skulonym nieznajomym, szczelnie owiniętym długim, czerwonym płaszczem. Tamara zebrała całą swoją odwagę i podeszła bliżej.
-Halo? Kim jesteś? Haloooo?
Nadal się nie ruszał. Przez głowę dziewczyny przemknęła straszna myśl. Może po prostu nie żył? Tamara obróciła go na plecy. Jęknął, mimo całej delikatności, którą włożyła w tą czynność. A więc jednak żył. Twarz dziewczyny wyrażała bezbrzeżne zdziwienie. To był człowiek. Człowiek. A przecież w jej lesie nigdy nie było człowieka. Przyjrzała się bliżej chłopakowi. Miał długie, białe włosy, zaplecione w luźny warkocz. Grzywka opadała mu na twarz, prawie całkowicie skrywając oczy. Tamara westchnęła cicho. Strach już całkowicie ustąpił w niej miejsca ciekawości. Z zamyślenia wyrwał ją cichy jęk. Dziewczyna odgarnęła chłopakowi włosy z czoła, żeby sprawdzić temperaturę. Miał gorączkę. Przybysz drgnął i otworzył oczy. Popatrzył na nią nieprzytomnym, pełnym bólu spojrzeniem. Tamarę zatkało z wrażenia. Jego oczy były niebieskie. Przeraźliwie niebieskie, z dużymi czarnymi źrenicami. Jeszcze nigdy nie widziała takich oczu. Miała wrażenie, że tonie. Pewnie urzeczona patrzyłaby w nie dłużej, ale nieznajomy zaczął znów tracić świadomość. No tak. Zupełnie zapomniała, żeby sprawdzić ktoś leży nieprzytomny w lesie. Spojrzała raz jeszcze na przybysza. Przyciskał do brzucha rękę. Najwyraźniej musiała mu sprawiać duży ból. Ujęła ją w dłonie i ignorując syki i jęki chłopaka, delikatnie przebadała. Nie była złamana, ale za to (wnioskując na podstawie reakcji rannego) bardzo mocno nadwyrężona. Mięśnie i ścięgna prawdopodobnie pozrywane lub naciągnięte. Tamarze zrobiło się go żal. Chciała mu pomóc. Ale mimo wszystko nadal trochę ją przerażał. Był obcy. Nie wiedziała czego może się po nim spodziewać. Może lepiej byłoby po prostu go zostawić? Może jakoś by sobie poradził. Ale z drugiej strony ta ręka...no i gorączka... . A może...
-Aaaaaahhhh!!! I co ja mam z tobą zrobić?
Spojrzała jeszcze raz na białowłosego, tajemniczego chłopaka. Przed oczyma stanęły jej te niesamowite, niebieskie oczy. Mogła go po prostu go zostawić. Mogła. Ale czy chciała?
***
Podobno człowiek czuje tylko jeden ból. W tej chwili Blake był gotów się kłócić. Głowa pulsowała wrażeniem tępego ucisku. Całe ciało wydawało się obce i ociężałe, a każdy, najdrobniejszy ruch kosztował mnóstwo wysiłku. I bólu. O ręce bał się nawet pomyśleć.
Nagle w jego głowie zawitała pewna myśl. Czuł ból. Czuł. Dlaczego? Przecież martwi nie powinni niczego odczuwać. Więc skoro on coś jednak czuł, to znaczyło to, że nie umarł? Niemożliwe. Spadł ze zbocza. Nikt nie przeżyły takiego upadku. Może to był tylko sen? Nie. To nie tłumaczy bólu w ramieniu. Doskonale pamiętał  wspinaczkę i to, jak zawisł na jednej ręce. To nie mógł być sen. Więc...
-Więc dlaczego ja żyję?
Chłopak z braku lepszych pomysłów otworzył oczy. Miał nadzieję, że może to dostarczy mu jakiś wskazówek, pomocnych przy odnalezieniu odpowiedzi na dręczące go pytanie. Otworzył oczy i zdziwił się. Znajdował się w jakiejś jaskini. Nie pamiętał żeby do jakiejś wchodził. Jak się tam znalazł? Rozejrzał się na tyle, na ile pozwalała mu obecna pozycja. Grota była dość duża i gęsto porośnięta różnego rodzaju roślinami. Pod przeciwległą ścianą leżało posłanie z liści i mchu, podobne do tego na którym sam leżał. W jaskini nie było praktycznie nic więcej. Prosty, drewniany stół z dwoma krzesłami, szafka i parę naczyń w kącie. Światło przedostawało się około metrowej średnicy dziurą w jednej ze ścian, w całości zarośniętej kwiatami, barwiącymi je na piękne barwy. Było naprawdę przytulnie.
-No bardzo ładnie, ale gdzie ja jestem...?
Spróbował się podnieść. Zakręciło mu się w głowie. Padł na posłanie dysząc ciężko. Uspokoił oddech i po chwili spróbował jeszcze raz. Tym razem powoli i ostrożnie. Najpierw podniósł się na łokciu kolanach.
Przerwa.
Bolącą rękę miał na temblaku, co znacznie ułatwiało zadanie i oszczędzało sporo bólu. Niestety, nie cały. Uklęknął. Zachwiał się i oparł o ścianę. Zamknął oczy i odczekał chwilę, aż świat uspokoił się i wrócił na miejsce. No proszę. Chcieć to móc. Teraz trzeba jeszcze tylko wstać. Blake zebrał wszystkie siły i stanął na nogach. Po chwili był gotowy (przynajmniej na tyle, na ile w obecnym stanie mógł być), aby ruszyć w stronę wyjścia z jaskini. Nadal trzymając się ściany zrobił krok. potem drugi i trzeci. Kiedy już się zacznie iść, nie jest tak źle. Choć parę razy białowłosy był bliski omdlenia, to po heroicznym wysiłku udało mu się dotrzeć do wyjścia z groty. Oślepiło go jasne słońce, przebijające się przez korony drzew. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, zobaczył przed sobą małą polankę na skraju lasu. Po zielonej trawie jeszcze przed chwilą beztrosko biegały zwierzęta. Teraz jednak, zaniepokojone obecnością człowieka, schowały się w lessie. Z boku polane przecinał krystalicznie czysty, szerzący kusząco strumyk. Blake nie mógł się poruszyć, oszołomiony urokiem tego miejsca. Po chwili zauważył dziewczynę, wynurzającą się z lasu. Była zgrabna, choć niska i drobna. Ubrana była w legginsy i zieloną tunikę, doskonale współgrającą ze złotymi falami jej włosów. Zauważyła go i stanęła bez ruchu, po czym skoczyła za najbliższe drzewo. Po chwili wyjrzała zza niego. Z małej twarzyczki spoglądały na niego ze strachem wielkie, zielone oczy. Blake wyciągnął ręce w przepraszającym geście.
-Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Jestem Blake i...tak właściwie to nawet nie wiem skąd się tu wziąłem...
Chłopak zrobił niepewny krok w jej stronę. Nie uciekła. Zrobił kolejny krok i kolejny. nagle świat zawirował mu przed oczami. Zachwiał się i osunął na kolana. Ktoś podtrzymał go od tyłu, zabezpieczając tym samym przed bliskim spotkaniem z ziemią. Usłyszał cichy głos, zaraz koło swojego ucha:
-Nie powinieneś jeszcze wstawać. Nadal masz gorączkę. Jesteś osłabiony.
-Kim ty...
Blake nie dokończył zdania. W tym momencie bowiem świat wrócił w końcu na swoje miejsce i po prostu go zamurowało. Osobą, która go złapała, była zielonooka dziewczyna. Teraz gdy przestało mu się kręcić w głowie puściła go i pomogła mu usiąść. Obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem i odgarnęła włosy za szpiczaste ucho. Tak jak przypuszczał. Więc jednak była elfką. Gdy zauważyła, że jej się przygląda zarumieniła się lekko. Urocza.
-Ja...no...mam na imię Tamara i...znalazłam cię...no...ten...w lesie...i...miałeś gorączkę...i...no...twoja ręka...
Tamara zaczęła się plątać i dukać coś pod nosem. Blake uśmiechnął się przyjaźnie, chcąc dodać jej odwagi. Trochę się uspokoiła.
-Domyślam się, że to tobie zawdzięczam życie. Dziękuję Tamaro.
Syknął. Ręka znowu dała o sobie znać. Elfka popatrzyła na niego z niepokojem.
-Boli?
-T nic takiego.
Zwiesiła głowę.
-Przepraszam, że nie potrafię ci pomóc.
-Bardzo mi pomogłaś. Ale...skąd wiedziałaś, że wiszę na tym przeklętym urwisku?
Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdumieniem. Pokręciła przecząco głową.
-To nie było na urwisku. Leżałeś w lesie. Znalazłam cię jak biegłam za kotkiem.
-Więc kto wciągnął mnie na górę? Jestem pewny, że spadałem.
Tamara z przekonaniem pokręciła głową.
-Musiało ci się coś przyśnić. W okolicy mieszkam tylko ja. A ja nie zapuszczam się na klif.
Blake zamyślił się. Był przekonany, że dziewczyna, z którą rozmawia, złapała go zanim spadł ze zbocza. To by wszystko tłumaczyło. Tymczasem ona znalazła go w lesie. No i była raczej zbyt drobna, by wciągnąć go, nieprzytomnego, parę metrów po stromym urwisku. Ona pojawiła się już potem. Więc kto uratował go przed upadkiem? Kim on jest?I dlaczego zniknął? Skąd się tam wziął? może go śledził? Gdzie teraz jest? Skołowany Blake zamknął oczy i położył się na miękkiej trawie. Gdy zobaczył Tamarę, myślał, że w końcu odnalazł odpowiedzi na dręczące go pytania. Tymczasem wątpliwości wciąż przybywało. A odpowiedzi nie było widać. Otworzył oczy. Z drzewa przyglądał mu się czarny kot. Szczęściarz. On nie miał tylu problemów.
***
No dobra. Tak jak obiecałam, sobota i kolejny rozdział. Trochę się rozpisałam, ale mam nadzieję, że przyjemnie się czyta. Proszę, komentujcie, bardzo mi zależy na szczerej krytyce. Z góry dziękuję ;*

7 listopada 2013

Rozdział 1

1. Idiota ma zawsze szczęście (?)

Słońce przebijało się przez chmury, leniwie oświetlając uroczą dolinkę, leżącą u podnóża góry. Z lasu zaczęły wyłaniać się najrozmaitsze zwierzęta, począwszy od małych i dziwnych chochlików, a na jednorożcach  skończywszy. W mgnieniu oka przestrzeń zaroiła się od najróżniejszych stworzeń. Cicha przed chwilą polana rozbrzmiała tysiącem dźwięków. Zwierzęta nie płoszyły się, nie bały. Nie miały czego. Człowiek, który je niepokoił, odszedł.
Na skraju lasu pojawiła się kolejna sylwetka. Dziewczyna miała lekko zielonawą skórę i kruczoczarne włosy. Jej niewyraźnie sylwetka zdawała się rozmywać, nieuchwytna niczym zielona mgiełka. Spojrzała w stronę zbocza góry. Miała ładną, drobną twarzyczkę o zielonych ustach. Ładne oczy tego samego koloru były jednak zasnute smutkiem i niedowierzaniem. Pokręciła główką.
-Prosiłam, żeby tam nie szedł. Dlaczego nie zawrócił? Naprawdę nie miał wyboru, czy  może jest aż tak wielkim idiotą?
Driada stała jeszcze na skraju lasu, najwyraźniej usiłując odnaleźć odpowiedź na swoje pytanie. Poddała się jednak i rozpłynęła wśród drzew. Teraz to nie miało już żadnego znaczenia. Dolina była ślepym zaułkiem. Jedynym sposobem na wydostanie się z niej było zawrócić. Albo wspiąć się ba strome zbocze. Tylko że to drugie było niemożliwe. Z tej strony góra była bardzo wysoka i stroma, a szlak zdradliwy. Jeden błąd mógł kosztować życie. Była to przeszkodą nie do przejścia. A przynajmniej dla człowieka. A tajemniczy nieznajomy ponad wszelką wątpliwość był człowiekiem. Tylko człowiekiem.
 ***
Blake miał już serdecznie dość tej piekielnej góry. Wspinał się na nią już od dłuższego czasu, z raczej marnym rezultatem. Już parę razy na własnej skórze przekonał się o czym mówiła driada. Szlak był wąski. Kamienie osuwały się spod nóg. Niekiedy chłopak był naprawdę blisko upadku. W niektórych miejscach skalna półka ukrywała się i samemu trzeba było szukać oparcia dla rąk i nóg. Blade był wykończony. Nogi pomału odmawiały posłuszeństwa, a mięśnie rąk paliły nieznośnie. Z wyczerpania zaczynało mu się kręcić w głowie. Blake zatrzymał się. Coraz bardziej kusiła go perspektywa powrotu na dół. Chłopak zacisnął jednak zęby i ruszył dalej. Nie mógł się poddać. Nie teraz. Zbyt dużo przebył, aby teraz zawrócić. Miał.swój cel. Musiał go osiągnąć bez względu na wszystko. Półka skalna zniknęła po raz kolejny. Chłopak westchnął. Przyjrzał się uważnie ścianie i znalazł oparcie dla rąk i nóg. I zaczął się wspinać. Ręka. Noga. Druga ręka. Druga noga. I znowu. I znowu. W kółko. Do skutku. Blake spojrzał w górę i zaczął wspinać się z nowym zapałem.
-Jeszcze tylko trochę! Już widać szczyt! Jeszcze tylko...
Nie dokończył. Odniósł wrażenie, że ktoś go obserwuje. Ale to przecież nie było możliwe. Na tej wysokości przecież nie mogło nikogo być. Nie mogło być drugiego takiego idioty, pchającego   się na pewną śmierć. Prawda?
Nagle kątem oka zauważył czarny kształt. Z gardła Blake'a wydarł się zduszony okrzyk. W szoku złapał luźny kamień, który z łoskotem stoczył się w dół. Chłopak stracił równowagę. Nogi ześlizgnęły mu się ze śliskich głazów. Kolejne kamienie oderwały się od zbocza.  Blake zawisł na jednej ręce. W mgnieniu oka zapomniał o wszystkim innym. Teraz liczyła się tylko kamienna ściana. I to, że jeśli czegoś nie zrobi, to zaraz zginie. Jeden palec się ześlizgnął. Chłopak otrząsnął się i spróbował znaleźć oparcie dla stóp. Następnie. Drugi palec. Popatrzył w górę i zobaczył wystający głaz. Spróbował dosięgnąć go wolną ręką, ale był poza jego zasięgiem. Zebrał siły i usiłował się podciągnąć. Dotknął skały koniuszkami palców, ale nie zdołał się złapać. Trzeci palec. Zostały już tylko dwa. Przed oczami chłopaka zaczęły latać czarne plamki. Zmęczenie dawało się we znaki. Mięśnie ręki paliły niemiłosiernie. Miał już serdecznie dość. Miał dość, ale ostatkiem sił spróbował jeszcze raz. Syknął z bólu i omal się nie puścił. Kolejny palec. Na czoło wystąpił mu pot.
-A więc taki ma być mój koniec, co?
Nagle cały ból zaczął znikać. Wraz ze świadomością. Ostatni palec zaczął się zsuwać. Gdzieś mignął czarny cień. Ale Blake nie zwracał już na to uwagi. Po prostu zapadł się w nicość.
***
Mam nadzieję, że udało mi się kogoś zainteresować. Będę starała się dodawać rozdziały w miarę regularnie, co najmniej raz w tygodniu (sobota?). To moje pierwsze tego typu opowiadanie, które pozwoliłam komuś przeczytać, więc...bardzo proszę o komentarze i uwagi...i...z góry dziękuję!!! ;*