27 lutego 2015

Rozdział 15

15. Niechciany wyjątek?

-Że co?! Zabiję!!!
Blake był przerażony, Skulił się jeszcze bardziej. Czuł się wyjątkowo nieswojo w roli małego, bezbronnego kotka. Choć wiedział, że to przez jego formę, mimo wszystko Luke był teraz ogromny, co bardzo peszyło i dezorientowało chłopaka. Teraz dodatkowo przerażał go widok ojca. Sprawiał on, iż miał ochotę zwinąć się w kłębek, ukryć. Jeszcze nigdy nie widział taty w takim stanie.
Blondyn był wściekły. Już dawno nie stracił nad sobą panowania, ale to, co usłyszał, przechodziło wszelkie pojęcie. Przestało już nawet docierać do niego, co się dzieje. Nie zauważył, że powietrze jak zwykle zareagowało na gwałtowne emocje, podnosząc już dość duże kamienie i gałęzie drzew. Nie panował nad otoczeniem, uczuciami, sobą. Był definitywnie i bezsprzecznie wściekły. 
Syn właśnie opowiedział mu o swojej ,,misji''. Sądził, iż jest ważny, wyjątkowy, niesie nadzieję. Myślał tak przez wszystkie te lata tułaczki, nie znając, nie rozumiejąc prawdy. Nie miał pojęcia o rzeczywistych zamiarach rady miasta. Ale Luke od razu zrozumiał. I pomyśleć, że odważyli się, i to tak perfidnie, pozbyć JEGO syna! Po tym wszystkim, co zrobił! Tego im na pewno nie daruje.
Blake nadal się kulił, coraz bardziej wystraszony. Schował główkę pod łapkami i zakrył uszka.
W tym momencie spośród drzew wyłonili się Kitsune i Shiro. Lisiczka ogarnęła wzrokiem sytuację. Spłoszony kociak, blondyn z krwiożerczym wyrazem twarzy i chęcią mordu w oczach, latające kamienie. Oj. 
Nie miała pojęcia, co go tak wytrąciło z równowagi, ale musiała zakończyć ten szał zanim coś niechcący zgniecie malucha, albo uderzy ją lub wilka. Albo zanim Luke zniszczy wszystkie drzewa w obrębie kilometra, co na pewno skutecznie utrudniłoby im ukrywanie się. Lepiej nie sprawdzać, co będzie pierwsze. Bez względu na wszystko, należało jak najszybciej działać.
-Luke!
Mężczyzna dalej nie reagował. Jeden z większych głazów śmignął tuż obok białego kotka. Rosso zwinnie unikając pocisków dotarła do towarzysza i mocno nim potrząsnęła, przekrzykując przy okazji silny wiatr, który z coraz większą siłą targał jej ubranie.
-Ogarnij się idioto! Zabijesz go!!!
Tak jak się spodziewała, to podziałało jak kubeł zimnej wody. Momentalnie wszystko się uspokoiło. Blondyn zdezorientowanym wzrokiem powiódł po pobojowisku. Zamarł, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na malutkim, wystraszonym kotku, który kulił się pod pieńkiem. Zrozumiał, że przecież Blake nie ma pojęcia, co się dzieje, o co tak się wściekł. Pewnie myślał, że coś źle zrobił i to wszystko jego wina.
Niebieskooki powoli podszedł do syna. Bardzo uważał, aby nie przestraszyć go jeszcze bardziej gwałtownym ruchem. Delikatnie objął trzeszczącego się kotka i mocno przytulił, głaszcząc po łebku.
-Przepraszam, że tak cie przestraszyłem. Powinienem bardziej nad sobą panować.
-Zdenerwowałem cię? Przepraszam, ja...nie chciałem...
-Nie jestem zły na ciebie. Nie zrobiłeś nic złego.
-Ale...
-Nie martw się już. Przepraszam.
Maluch nie rozumiał, ale nie chciał już w to wnikać. Tato się uspokoił, to na razie mu wystarczyło. Odzyskał go, a on nie był na niego zły, chociaż chłopak opuścił bezpieczne miasto. To mu odpowiadało. Chciał się jeszcze trochę połudzić, iż wszystko w końcu jest dobrze i jakoś się ułoży. Że nie jest już sam.
Kitsune patrzyła na tę parę z nostalgicznym uśmiechem. Blake i Luke wyglądali naprawdę uroczo. Ten kotek dał jej przyjacielowi tyle szczęścia w tak krótkim czasie. Już dawno nie widziała u niego takiej radości jak wtedy, kiedy ku swojemu ogromnemu zdziwieniu zorientował się, kogo znalazł. Nawet, jeśli martwił się o swojego syna, starał się teraz o tym nie myśleć. Najważniejsze, że był cały i zdrowy. No, prawie...
Rosso przytuliła swojego Shiro. Teraz i ona, i Luke ponownie odzyskali to, co w ich życiu było najważniejsze. Znów mieli rodzinę. mieli po co i dla kogo żyć. Mieli kogoś, kogo chcieli chronić.

***

-Nie starasz się.
-Naprawdę sądzisz, miau, że chcę do końca życia, miau, zostać kotem?!
-Spróbuj jeszcze raz.
-A myślisz, że co ja, miau, robię?!
Rosso powoli traciła już nadzieję, iż Blake w końcu przybierze swoją ludzką postać. Ćwiczyli i próbowali już drugi dzień. Jak na razie bez żadnych widocznych rezultatów. Dwa dni i dalej nic. 
Nie miała pojęcia, co mu tak przeszkadza. Dla niej zmiana postaci była czymś naturalnym, jak oddychanie czy spanie. Nie potrafiła pojąć, jak można czegoś takiego nie potrafić.
Dla niebieskookiego z kolei samo bycie kotem było czymś niezwykłym. Nie do końca rozumiał, co się w ogóle stało. Spadał, a potem obudził się jako futrzak. Jakiś instynkt, podświadomość, bo gdyby spadł jako człowiek, pewnie już by nie żył. Niestety, ten instynkt najwyraźniej postanowił się wyłączyć, uniemożliwiając mu powrót do swojej pierwotnej postaci.
Mimo wszystko kotek nie poddawał się. Zamknął oczy i po raz kolejny skupił się, usiłując zmienić postać. Za radą lisiczki usiłował wyobrazić sobie, iż jego ręce i nogi wydłużają się, a sylwetka prostuje i rośnie. Już, już prawie...
Zwierzątko otoczyło się białym światłem, przysłaniającym sylwetkę. W Kitsune wstąpiła głupia, szalona i irracjonalna nadzieja, iż może tym razem będzie inaczej, i wbrew wszelkim przesłankom, w końcu się uda. Trwało to jakieś pięć sekund, póki rozproszone i gasnące światło nie przekłuło na dobre jej nadziei niczym bańka mydlana. 
-Co jest z tobą nie tak do cholery?!
-Ja się kotem, miau, nie urodziłem!
-A ja od początku mówiłam, że to wyjątkowo durny pomysł. Ale mnie to nikt nie słucha. Bo po co. To się po prostu potrafi i już!
-Jeżeli takim się jest od zawsze, miau, to może i tak! Ale ja jestem do cholery, miau, Arią! Nie kotem!
-Czyżby?
W tym momencie do rozmowy włączył się rozbawiony blondyn, który już od jakiegoś czasu oglądał ich kłótnię. 
-Dobrze, dobrze, spokój! Na pewno w końcu mu się uda, ale nie obwiniaj go, Rosso. On się stara. Już niedługo na pewno to opanuje, jest naprawdę zdolny. A teraz chodźcie, zrobiłem coś do jedzenia.
Luke naprawdę świetnie gotował. Trochę mięsa, ziół i roślin, owoców, a potrafił dosłownie wyczarować z nich przepyszną potrawkę. Zwłaszcza teraz, kiedy wciąż był taki szczęśliwy po odnalezieniu syna. Nie powiedział mu, co go tak zezłościło, ale na razie sam odsunął to od siebie, ciesząc się każdą chwilą. Myślał też intensywnie o tym, czym aktualnie jest Blake. Mieszańcem, to pewne. Jednak ile odziedziczył po nim, a ile po Dianie? Na ile go stać, jaką ma moc? Jak to na niego wpłynie?
Mieszaniec był czymś rzadkim, wyjątkowym. Każdy rozwijał się indywidualnie, inaczej. Ktoś taki mógł urodzić się jeśli jego rodzice pochodzili z różnych ras. Zazwyczaj dziecko rodziło się ,,zwykłe'', dziedzicząc zdolności jednego z rodziców. Dotychczas myślał, jest właśnie takim ,,zwykłym'' Arią. Władał wiatrem, miał charakterystyczne, błękitne oczy. Problem jednak polegał na tym, iż z Mieszańcami bywało różnie. Budzili w sobie różne cechy, moce, zmieniali wygląd, losowo łącząc w sobie różne cechy obu rodziców, a czasem nawet i ras przodków. Wiek czy płeć nie stanowiły żadnych ograniczeń. Rzeczywiście Blake szybko opanował powietrze, miał też niezwykły instynkt spotykany u kobiet Gatto, ale Luke i tak o tym nie myślał. Nie sądził, że jego syn jest aż tak wyjątkowy.
Chłopak miał szansę połączyć w sobie cechy dwóch potężnych ras. Chyba powoli zaczął zdawać sobie z tego sprawę, choć nadal nie potrafił nad tym zapanować. Ale jak tu powiedzieć mu całą prawdę?
-Emmmm...Blake? Możemy chwilę porozmawiać?

***

-Ale jak to...chcieli, miau, się mnie pozbyć...?
Luke w tym momencie maił ochotę uciec. Oddałby wszystko, aby uciec od tych błękitnych oczu. Wolałby walczyć ze stadem wywern, niż niszczyć złudzenia syna. Blake był taki ufny i naiwny. Niewinny. Blondynowi było trudno niszczyć tą wiarę w ludzi.
Teraz mały kotek wpatrywał się z niedowierzaniem i desperacją w swojego ojca. Jak to? Jak on mógł stanowić zagrożenie dla kogokolwiek? Przyciągać niebezpieczeństwo? Czyli jego matka... zginęła przez niego? To on wtedy sprowadził atak na miasto? Cała jego wielka misja...to był jedynie zwykły pretekst, aby się go pozbyć? Nesa go...okłamała? Czy na tym świecie była choć jedna osoba, która go nie okłamywała, nie ukrywała przed nim prawdy?!
W tej chwili Blake sam nie był pewny, co czuje. Złość. Żal. Smutek. Ból. Był zagubiony. Czuł, jak cały jego świat, z takim trudem podniesiony z gruzów, znów rozlatuje się na kawałki, obraca w pierzynę. Świat zbudowany na kłamstwie i fałszu. Czy cokolwiek z tego, co wiedział w ogóle było prawdą? Czy ktokolwiek był z nim szczery?
-Tak mi przykro, Blake...
-Mi też.
Maluch podniósł się na łapki i ruszył w stronę drzew. Nie miał pojęcia dokąd pójdzie, ile w tym stanie da radę przeżyć samotnie. Ale na pewno nie miał zamiaru znów być dla kogoś ciężarem, niewygodnym balastem. Nie sprowadzi więcej kłopotów. Nie będzie nikogo narażał, nie będzie się narzucał. Zostanie sam.
Luke zerwał się na równe nogi.
-Dokąd idziesz?!
-Odchodzę, zanim znów sprowadzę kłopoty. Zanim zaczniesz kłamać, oszukasz mnie, albo coś zataisz. Odejdę sam, nim znowu ktoś mnie wygoni.
-Blake...

***

Neko w swojej mniejszej postaci leżała pomiędzy głazami, nie mając pewności, co też powinna zrobić. Tkwiła tu już od dobrych paru godzin, ale nadal nie zdecydowała, czy powinna zrobić krok w przód, czy w tył. Z niepokojem obserwowała widok roztaczający się u podnóża zbocza, na którym się znajdowała. A naprawdę było na co popatrzeć.
Wąwóz otoczony był wysokimi, stromymi urwiskami. Z jednego krańca doliny nie zostało praktycznie nic. Już kiedyś zostało zawalone przez skały zsuwające się ze stoków, z jednej strony całkowicie zamykając wąwóz. Jedynego wejścia i zarazem wyjścia z wąwozu strzegły dwa człekopodobne stworzenia. Miały one jelenie poroża, wyrastające tuż nad uszami. Czarne, pozbawione źrenic oczy, pozbawiały ludzkie rysy twarzy ciepła i wrażenia człowieczeństwa. Długie, czerwone włosy sięgały im do kostek. A właściwie do kopyt, gdyż od pasa w dół były czarnymi kozami. Z pleców wyrastały jej kościane skrzydła, które przerażały swoją bielą. Długie, szponiaste łapska nie zachęcały do zawarcia bliższej znajomości. Oba potwory różniły się od siebie jedynie kolorami postrzępionych tunik. Jedna z nich miała kolor brązowy, druga zgniłozielony. Neko z wielkim trudem przypomniała sobie nazwę dawno zapomnianej rasy. Cervo. Powszechnie uważano, iż już wyginęli. Więc skąd wzięli się tutaj?
Sama dolinka wypełniona była bestiami. Dziewczynie niedobrze się robiło, gdy patrzyła na takie skupisko Cervo i wywern, oraz wielu innych potworów, które widziała zaledwie parę razy, lub nawet nigdy w życiu. Pazury, kły, skrzydła, rogi. Czerń, biel, szkarłat, brąz, szarość. 
Na samym środku tego morza barw, niczym wyspa wyłaniał się duży namiot. Oczywiście czarny. A jakże by inaczej. Wykonany z ciemnego płótna, musiał być magiczny. Jak inaczej wytłumaczyć, że skutecznie opierał się pazurom i kłom tego dziwnego zbiorowiska?
Neko już jakiś czas temu zorientowała się, iż musi to być coś w rodzaju centrum dowodzenia lub kwatery. Kogoś strasznego, skoro każda z bestii omijała namiot szerokim łukiem. Jak okrutnym trzeba być, aby przerazić takie potwory? I o co tu w ogóle mogło chodzić?
Ruch przy namiocie zwrócił uwagę całego obozu. Stwory w mgnieniu oka zaprzestały bójek i z lękiem spojrzały na ciemny namiot. Wszelkie hałasy ucichły i w obozie zapanowała złowróżbna cisza. Na swój sposób było to o wiele gorsze od poprzedniego zgiełku.
Kotka chciała się trochę podnieść, aby lepiej widzieć, co się dzieje, ale w tej chwili coś zdecydowanie przygniotło ją do ziemi. Koło ucha usłyszała cichy głos. Wszystko to tak ją zaskoczyło, iż nawet nie zareagowała. Czyżby ją odkryli? Co teraz...?
-Nie ruszaj się. ON wychodzi.
-Mi...
-Ciiiii....
Neko chciała się poruszyć, odezwać, ale jakaś ręka delikatnie, aczkolwiek stanowczo, opadła na jej pyszczek. No tak. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniała, że jest kotem.
Zamiast skupić się na własnej nieciekawej sytuacji i niemocy, postanowiła skorzystać z nadarzającej się właśnie okazji i wrócić do obserwowania namiotu. Musiała się dowiedzieć, kto to jest ten ON. 
Rzeczywiście, z czeluści tkaniny wyłoniła się jakaś postać. Chociaż z powodu dużej odległości nie mogła dostrzec szczegółów, widziała, iż jest to mężczyzna. Miał on ciemne, dłuższe włosy i płaszcz, łudząco podobny do odzienia Blake'a. Materiał łopotał za swoim właścicielem, choć kotka była pewna, że w dolinie nie ma wiatru. Postać była wysoka, pełna dostojeństwa i dumy. Nieznajomy przechadzał się sprężystym, pewnym krokiem. Tłumy rozmaitych stworzeń rozstępowały się przed nim. Neko się nie dziwiła. Mężczyzna roztaczał wokół siebie nieprzyjemną i ciężką aurę. Nawet z tej odległości czuła się bardzo nieswojo. Może nawet lekko się...trzęsła?
Dziewczyna mimo ostrzeżeń i nawoływań instynktu, mimowolnie się poruszyła. Ruch był naprawdę nikły, szybko ponownie znieruchomiała. Zresztą i tak uwaga wszystkich była skupiona na czarnej postaci wodza. Nikt nie mógł tego zauważyć.
To, że nieznajomy się odwrócił musiało być więc zwykłym przypadkiem, prawda? Nawet jeśli przypadkiem patrzył dokładnie w kierunku Neko...
Kociooką zdjęła groza. Nadludzkim wysiłkiem powstrzymywała dreszcze przerażenia, które za wszelką cenę chciały nią wstrząsnąć. Nie było możliwym, aby ją widział, a jednak czuła na sobie wszystkowidzące spojrzenie. Nie mogła odwrócić wzroku. Dłonie mocniej przycisnęły ją do ziemi. Co dziwne, nie drżały. Nieważne kto to był, właśnie ratował jej życie. Jakim cudem mógł się nie bać w takiej chwili? Nie zdążyła zareagować, kiedy kamień z głośnym świstem przemknął tuż koło jej ucha, by następnie z dość obrzydliwym, choć cichym dźwiękiem ucichnąć gdzieś poza polem jej widzenia. Dopiero po chwili, gdy poczuła, jak z ręki jej wybawcy skapuje na nią jakaś ciepła kropla, zrozumiała co się stało. Żadne z nich się jednak nie poruszyło, nie wydało żadnego dźwięku. Tu chodziło o życie.
Nie widząc, ani nie słysząc żadnej reakcji, mężczyzna odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Po chwili zauważyli, jak w niebo wzbija się grupa wywern. Co dziwne, jedna miała chyba jeźdźca.
Gdy stwory zniknęły za horyzontem, w obozie znów rozległy się ryki, skrzeki, oraz wiele innych odgłosów bestii. Znów było ,,normalnie".
Po dobrej chwili Neko znów usłyszała przy uchu ten sam szept. Przyjęła go nawet z ulgą.
-Teraz cicho i powoli się wycofujemy. Ostrożnie.
Dźwięki z doliny skutecznie zagłuszał ewentualne trzaski i szelesty, jednak na wszelki wypadek kotka wycofała się w pełnej ciszy i skupieniu. Nie wiedziała, kim był jej gość, ale na pewno wolała go od niewątpliwego przywódcy potworów.
Z ulgą opuściła soje stanowisko i pożegnała dolinę. Miała nadzieję, że nie spotka już czarnego mężczyzny, choć wiedziała, iż są to co najwyżej senne mrzonki. Instynkt mówił, że spotka go na pewno jeszcze nie raz. Ale teraz miała na głowie inne, naglące sprawy. Takie jak poznanie nowego przyjaciela.

***

Następny rozdział już prawie jest, muszę jeszcze tylko rozstrzygnąć pewien problem natury fabularnej...niestety, nie mogę się nawet nikogo poradzić xD No, ale jeśli ktoś tu jeszcze wchodzi to pozdrawiam i...wróciłam! Podziękujcie za to ładnie Yorimi ;D

Rozdział 14

14. żyj

Blake miał niejasne przeczucie, że leży na ziemi, ale niezbyt go to obchodziło. Było mu zimno, jednak jednocześnie gdzieś z jego wnętrza promieniowało kojące ciepło. Miał ochotę po prostu tak leżeć z zamkniętymi oczami, zasnąć i zapaść się w siebie, poddać temu przyjemnemu uczuciu. Zapomnieć o wszystkim, bez końca trwać w błogim letargu.
-...ake...
Jakiś głos natarczywie dobijał się do jego świadomości, wybijając ze snu. Gdzieś na samym dnie umysłu kołatała mu się myśl, że jest coś o czym zapomniał. Coś ważnego. Ale co? naprawdę chciał dowiedzieć się, co to mogło być, lecz umysłowy wysiłek zbytnio go rozbudzał. Wolał po prostu spać.
- Blake... się... pro...
Ktoś klęczał nad nim i bezlitośnie potrząsał za ramiona, rozpraszając cudowne ciepło. Chłopak na nowo uświadomił sobie, że leży na zimnej posadzce. Poczuł ból w lewym ramieniu. Nagle zapragnął otworzyć oczy, sprawdzić, kto tak usilnie domaga się jego nieszczęścia. Z trudem uniósł powieki.
- Otwórz oczy Blake! Błagam!
Białowłosy skupił wzrok i spojrzał z wyrzutem na pochyloną nad nim dziewczynę. Jak przez mgłę przypomniał sobie złote włosy i zielone oczy. Jej spiczaste uszy wydawały się kiedyś istotne. ale o co mogło chodzić?
- Och, Blake! Tak się cieszę!
Widząc znajome błękitne tęczówki elfka wybuchła radosnym śmiechem i zarzuciła mu ręce na szyję. Przez chwilę naprawdę bała się już o swojego przyjaciela. Ten zaś powoli otrząsał sięz ośpienia i przypominał sobie, co go spotkało.
- Tamara...?
W ciągu ostatnich dni został okłamany, oszukany i zaatakowany, Teraz widział zmarłą przyjaciółkę. To było już zbyt wiele jak na niego. Po policzku spłynęła mu łza, do której szybko dołączyła kolejna.
- Skoro tu jesteś, to czy ja w końcu umarłem?
Tamara ujęła w dłoń jego podbródek i uniosła zrozpaczoną twarz. Było jej szkoda, że musiał tak cierpieć. Nie mógł jednak się poddać, nawet jeśli będzie musiał znieść jeszcze więcej.
- Posłuchaj mnie. Wiem, że dużo ostatnio przeszedłeś, ale musisz wziąć się w garść. Nie możesz jeszcze umrzeć. Musisz odegrać swoją rolę w nadchodzących wydarzeniach. Nie wiem, o co dokładnie, na czym to ma polegać, ale to bardzo ważne.
Blake miał ochotę zawyć. Ma żyć dalej? Wziąć się w garść? Miał już dość wszystkiego i wszystkich. Nie miał po co żyć. Nie miał dla kogo wstać.
- Chcę po prostu zostać tu. Nie pójdę dalej. Nie posiadam już nic.
- Nadal masz wiele, choć o tym nie wiesz. Czeka cię jeszcze sporo cierpień, ale wiem, że dasz radę. Jesteś silny. Ochraniasz to, co jest dla ciebie ważne. Więc żyj Blake. Żyj!
- Jak?!
Postać Tamary powoli zaczynała się rozmywać. Chciał ją złapać, zatrzymać, ale ona stawała się mgłą.
 Tracił ją ponownie.
Jak mogła oczekiwać, że po tym wszystkim wstanie i pójdzie dalej? Co niby jeszcze ma? Dlaczego ma tak się trudzić, cierpieć, skoro i tak kiedyś umrze?
Przed oczami stanęły mu obrazy ojca, matki, Svettanti. Szacunek. Poświęcenie. Śmiech. Księżniczka nie ochroni miasta, ale może jemu uda się chociaż przez chwilę zapewnić mu spokój?
Powoli wstał i postąpił niepewny krok. Kolejny. Teraz szedł już raźno, pewnie. Chciał ochronić choć parę uśmiechów. Dać powód do dumy rodzicom. Zasłużyć na szacunek. Jeśli się podda, nie będzie mógł spojrzeć ojcu w twarz. Blake nie miał zamiaru prosić o wybaczenie. Ocali miasto za wszelką cenę.
W uszach białowłosego niczym echo nadal brzmiały słowa przyjaciółki.
- Żyj Blake. Żyj...
***
- Patrzcie no! Ożył! Luke! Choć no! Luke?
- Nie krzycz tak przy chorym. Słyszę.
Blake otworzył oczy i przez chwilę patrzył zdezorientowany na ciemne niebo i księżyc. Kiedy spadał, było chyba jeszcze wcześnie. Czyżby aż tyle spał?
Teraz jednak bardziej zainteresowały go dwie sylwetki pochylające się nad nim. Jedna do złudzenia przypominała wilka, druga lisa. A właściwie ich pyski, które nawiasem mówiąc, były ogromne. W dodatku rudy stwór się odezwał. Przemówił po ludzku. Co tu się działo?
Białowłosy usiłował przewrócić się na plecy, ale ból w lewym ramieniu skutecznie mu to uniemożliwił. Zaskoczony syknął, na co wilk wyszczerzył kły. Teraz chłopak był już naprawdę przerażony. Jak miał się bronić? Był ranny i wyczerpany. Jeśli go zaatakują...
- Odsuńcie siętrochę, straszycie go.
Głowy odsunęły się i pokazała się trzecia postać. Mężczyzna wydawał się znajomy, ale niebieskooki nie zastanowił się nad tym, skupiony na jego rozmiarze. Kolejna wielka postać.
No właśnie. Oni byli wielcy, czy może jakimś cudem on się skurczył?
Ogromna dłoń wsunęła się pod niego. Delikatnie unosząc. Mimo wszystkich wysiłków. jakie postać włożyła w tę czynność, ból eksplodował nową falą.
- Miaaaauuu!
Zaraz, zaraz. Miau?!
- Jaki słodziak!
Wielki paluch połaskotał go po miękkim brzuszku, a on odruchowo złapał go łapkami, czego zaraz pożałował. Zrobiło mu się słabo. Po części przez ból, a po części przez małe, puszyste łapki z pazurkami. Zerwał się na łapy i rozejrzał dookoła. Miał ogon. Dotknął główy i poczuł uszka.
- Czemu ja do cholery jestem kotem?! Miau?!
Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony.
- Mnie się pytasz? A czym żeś chciał? Psem?
Blake spojrzał na szczerze rozbawioną twarz. Znowu odniósł wrażenie, że jest znajoma. Krótkie blond włosy, zmierzwione w artystycznym nieładzie. Niebieskie oczy. Parę zmarszczek świadczyło o przeżytych trudnościach. Serdeczny, miły głos. Lis zwrócił się nawet do niego Luke. Niemożliwe, a jednak chłopak podjął rozpaczliwą próbę.
- Tato?
***
Luke miał przeczucie. Kitsune zazwyczaj była mu całkowicie posłuszna i bez szemrania spełniała każde jego polecenie. Jednak wdawanie się w walkę z wywernami, choć mogli je ominąć zdawało jej się po prostu głupie. Blondyn był jednak nieubłagany. Dziewczyna wzruszyła więc ramionami i ruszyła do walki. Z potworami rozprawili się szybko, lecz nadal mogły przybyć kolejne. Miała ochotę jak najszybciej oddalić się od miejsca niebiezpieczeństwa. Niebieskooki jednak nadal zwlekał.
Luke sam nie miał pojęcia, o co chodzi, ale coś mu mówiło, że ma polanie jest coś, na co powinien zwrócić uwagę. Rozglądał się bezradnie dookoła, nie wiedząc, czego szukać, Przywołał Shiro, który spojrzał na niego mądrymi, błękitnymi oczami. Blondyn podrapał wilka za uchem
- Dobry Shiro. Szukaj.
Shiro zawył na potwierdzenie i ruszył, ale szybko poczuł znajomą woń. Była słaba, ale podobna do zapachu przyjaciela Kitsune. Podjął trop i niebawem ujrzał małe, białe stworzonko. Tknął je nosem. Ciche miauknięcie oznaczało, że jeszcze żyje, ale szkarłat na futerku dobitnie świadczył o ranie. Chyba poważnej.
Wilk zawył, wzywając swoich przyjaciół. Rosso i Luke przybiegli i także spojrzeli na małego kotka.
Mężczyźnie przypomniała się Diana. Może i to nie była ona, tego był pewny, ale nadal był ładny i podobny do jego ukochanej. Przypominał też mu o Blake'u. Chłopak był bezpieczny w Svettanti razem z matką i wiódł szczęśliwe życie. Na pewno.
Kitsune nie rozumiała, skąd nagły smutek na twarzy blondyna. Potrząsnęła swoją rudą grzywą i spojrzała na zwierzątko kolorowymi oczami. Jedno z nich było srebrne, drugie czerwone, oba z pionową źrenicą. Z tyłu wystawała jej puszysta, ruda kita - lisi ogon. Rosso buła Akagitsune - lisem i człowiekiem., Teraz z lekkim rozdrażnieniem patrzyła na kotka.
- No bardzo ładny, ale może już pójdziemy? Te potwory mogą wrócić.
- Bierzemy go.
-A po co nam on?!
Luke nie odpowiedział, tylko wziął na ręce stworzonko i delikatnie obejrzał ranę. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zrobił dla zwierzątka prowizoryczny opatrunek.
-Zazdrosna?
-Ty...! Ja go nie będę niańczyć!
Luke uśmiechnął się i ruszył w stronę lasu. Nie miał pojęcia dlaczego, ale mały kotek w jego dłoniach sprawiał mu wielką radość. Kitsune i jej śnieżny wilk, wierny towarzysz, dogonili starszego kolegę. Ten zaś wolną ręką pogładził między uszami przyjaciółkę, która przyjęła już postać lisa. Miała teraz biały brzuch i spód pyszczka. Jej łapy zdobiły czarne ,,skarpetki'', a końcówki uszu i puszystego ogona ozdobione były tym samym kolorem. Stanowiło ono kontrast z białym umaszczeniem Shiro, gdzieniegdzie przyprószonym szarością. Na czarnej obróżce zawieszonej na szyi lśnił niebieski kamień-prezent od Kitsune,  którą traktował jak matkę i opiekunkę. Między nimi wytworzyła się specyficzna więź. Jasne, polubił też blondyna, który do nich dołączył, ale bardziej był przywiązany do Rosso, to jej słuchał. Aria był częścią stada i lisiczka go słuchała. Była szczęśliwa, a to mu w pełni wystarczało.
Teraz mimo pozornego oburzenia czuł, że jest zadowolona. Więc było dobrze.
Niebieskooki uśmiechnął się. Miał przeczucie, iż tego dnia zyskał naprawdę wiele, choć nie miał pojęcia, co to było.
***
Luke patrzył na słodkiego malucha na swoich dłoniach i naprawdę nie wiedział, co się dzieje. Przed chwilą mały futrzak nazwał go ojcem. I ile pamiętał, miał tylko jedno dziecko. Ale przecież Blake nie był Gatto! A już na,pewno nie był gadającym kotkiem...
Kitsune ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Puszysty zwierzaczek nazywający Luke'a tatą? To było wprost komiczne samo w sobie, a osłupienie na twarzy mężczyzny dopełniał obrazu.
Blondyn postanowił zaryzykować.
-Blake?
Sierściuch nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ten człowiek wyglądał i brzmiał jak jego ojciec. Ale jakim cudem żył?
-Blake? Ale...czemu ty jesteś kotem?
-A czemu ty żyjesz?
-Czemu nie jesteś w mieście?!
-Dlaczego nie odezwałeś się, nie wróciłeś, nie dałeś znaku życia?!
Blake był teraz wściekły. Jego ojciec przeżył i nic nie powiedział. Nie dał żadnego znaku. Nie wrócił. Dlaczego?
Luke nie rozumiał, dlaczego jego syn opuścił miasto. Wiedział, że to niebezpieczne, czym to grozi. Ale opuścił miasto. I był kotem. Co my odbiło?
Ojciec i syn mierzyli się groźnym wzrokiem. Po chwili jednak roześmiali się i przytulili. W ich oczach błyszczały łzy. Na razie odsunęli od siebie wątpliwości i pytania. Po tylu latach byli znowu razem. Tylko to miało teraz znaczenie. Żyli.
***