18 sierpnia 2014

Poszukiwany, poszukiwana!!!

Poszukuję Ojca/Matki Chrzestnego/Chrzestnej dla tego oto osobnika. (Nie umiem wymyślać imion i nazwisk ;_;) Dopóki go nie ochrzczę, nie mogę napisać kolejnego rozdziału... Więc pomóżcie! T_T


Wiem, że talentu za grosz i przypomina dziewczynę, ale trudno...

16 sierpnia 2014

Rozdział 13

13. Szacunek

Wyglądali okropnie. Podarte, brudne ciuchy wisiały na ich wychudzonych sylwetkach. W potarganych włosach pełno było gałązek i liści, którymi już dawno przestali się przejmować. Zmęczone twarze pokryte były brudem i zaschniętą krwią. Tu i tam spod ubrań wystawały kawałki prowizorycznych opatrunków i bandaży. Nawet szmacianego misia nie oszczędziły trudy wędrówki, chociaż jego pięcioletnia właścicielka chroniła go jak mogła. Przyciskała swojego ulubieńca do piersi, zaciskała zęby i usilnie próbowała powstrzymać łzy, i nie narzekać na bolące nogi. Byli w drodze odkąd pamiętała, a nawet jeszcze dłużej. Wszyscy, bez wyjątku, byli wyczerpani.
Ale przynajmniej żyli.
Na razie.
***
-Jest coraz gorzej. Zbyt szybko się zbliżają. W tym tempie...
-Wiem.
-Niedługo nas dogonią, a wtedy...
-Wiem.
-Wszyscy  są zbyt wyczerpani, żeby stawić im czoła...
-WIEM!
Luke spojrzał na  resztę groźnym wzrokiem. Miał dość słuchania oczywistych faktów. Nie chciał też, żeby dzieci usłyszały. I tak było im ciężko, nie musiały się jeszcze dodatkowo bardziej bać. Jak na razie dzielnie znosiły trudy tułaczki. Ale jak długo jeszcze wytrzymają to tempo?
Mężczyzna spojrzał na grupkę dzieciaków, siedzącą trochę dalej przy własnym ognisku. Było ich około dwudziestki. Najstarsze z nich miało siedemnaście lat, najmłodsze cztery. Smętnie patrzyły w ogień, czekając na posiłek i nie odzywając się. Niektóre z młodszych pociech dusiły szloch. Wszystkie czekały w niepewności, czy zaraz nie będzie trzeba iść dalej.
Czasem jednak wśród dzieci gdzieniegdzie wybuchał śmiech, napawający optymizmem i radością. Wszyscy powoli się odprężali. Skoro pomimo wszystko istnieje jeszcze radość, to chyba nie jest jeszcze aż tak źle, prawda?
Luke uśmiechnął się z dumą. Jego ośmioletni synek wychodził z siebie, żeby tylko pomóc, ulżyć, poprawić innym humor. W trakcie wędrówki nosił młodsze dzieci albo śpiewał im marszowe piosenki, żeby chętniej szły. Pomagał innym nosić ich rzeczy i bagaże. Choć sam był wyczerpany, z jego twarzy nie znikał uśmiech. Pojawiał się to tu, to tam, to z przodu, to z tyłu, aby powiedzieć parę słów zachęty, czy po prostu roweselić, dodając sił. W czasie postojów zawsze siadał i jadł ostatni, wcześniej upewniając się, że każde z dzieciaków ma swoją należną porcję posiłku i nikt nie został poszkodowany. Pilnował, aby nikt ze starszych nie gnębił młodszych. Czasem nawet dzielił się własnym jedzeniem, choć sam był głodny. Luke podejrzewał, że gdyby nie poprosił przyjaciółki chłopaka, dziesięcioletniej Mariki, żeby go pilnowała, sam zagłodziłby się na śmierć, żeby tylko inni się najedli.
Nawet teraz chłopak trzymał na kolanach małą dziewczynkę i opowiadał innym jakąś ciekawą historię. Sądząc po ich reakcjach, dość śmieszną.
-Luke...?
Na ramieniu zamyślonego mężczyzny spoczęła kobieca ręka. Gdy odwrócił głowę ujrzał piękne, czerwone oczy, które tak przecież kochał. Należały do kobiety, która zawsze była przy nim i dała mu ukochanego syna. Na imię jej było Diana. Miała długie, białe włosy, które lubiła zaplatać w gruby warkocz, aksamitny, lśniący ogon i uszy tego samego koloru. Na szyi błyszczał srebrny, owalny medalion-jedyna pamiątka z poprzedniego życia. Aria i Gatto żyją bardzo długo. Luke nigdy nie dowiedział się ile lat ma jego żona, ani jaka jest jej przeszłość. Wiedział, że ma swój sekret i szanował to.
-Na razie odpocznijmy. Bez dłuższej przerwy długo już nie pociągniemy. Stanę na warcie.
Odwrócił się i ruszył w stronę niewielkiej polanki, którą wypatrzył już wcześniej. Obozowali pod osłoną drzew, aby trudniej było ich znaleźć. Niestety atakujących też nie można było dostrzec. Dopiero siedząc na skraju lasu lub polany, można było obserwować niebo i ostrzec na czas innych.
Na środku otoczonej drzewami łączki rósł wielki dąb o rozłożystych konarach. Luke dobrze się wspinał, więc szybko znalazł się wśród najwyższych gałęzi. Pomiędzy dwoma grubymi konarami znalazł sobie wygodne siedzisko i zajął się obserwowaniem nieba.
***
Chłopiec skończył już swoją opowieść i dopilnował podziału jedzenia. Teraz przy ich dziecięcym ognisku było już głośno i wesoło. Nikt nie zauważył, jak odszedł w poszukiwaniu rodziców.
Mamę znalazł przy ognisku dorosłych, gdy wydawała posiłki i rozmawiała beztrosko z koleżanką. Nie było trudno ją wypatrzeć-białowłosa Gatto wyróżniała się z tłumu. 
-Pomóc ci, mamuś?
Gdy Diana odwróciła się zaskoczona, wpadła prosto w objęcia swojego białowłosego synka. Kolor włosów odziedziczył po niej, błękitne oczy po ojcu. Nie była tylko pewna, jakie odziedziczył zdolności.
-Ja już kończę.
-Szkoda...
-Ale możesz mi pomóc. Tato pełni wartę i jeszcze nic nie jadł. Zaniesiesz mu obiad?
-Jasne!
Ośmiolatek wziął pakunek od mamy, dał jej buziaka w policzek i ruszył w drogę.
-Uważaj na siebie! I powiedz ojcu żeby był ostrożny!
-Jasne!
Białowłosa patrzyła jak jej synek znika między drzewami. Pomyślała o mężu. Miała złe przeczucia.
***
Luke z aprobatą patrzył na białowłosą postać zwinnie przemykającą przez łąkę.  Chłopak pamiętał nauki rodziców i przekradał się od jednej plamy cienia do drugiej. Nawet jeśli nad nim przeleciałaby wywerna, zmarłby w bezruchu i prawdopodobnie by go nie zauważyła. Trudniej zauważyć coś, co chowa się i nie rusza, niż coś, co biegnie przez środek otwartej przestrzeni.
Tymczasem uśmiechnięty chłopak umiejętnie wspiął się na drzewo i już wyszczerzony siedział obok taty.
-I jak było?
-No nieźle, nieźle. Mama cię przysłała?
-Tak. Przyniosłem obiad.
-Jadłeś?
-Noooooooooo...ten...
-To choć zjedz ze mną. Mama chyba wiedziała, bo dała jedzenia na dwóch.
Obaj w milczeniu zabrali się do jedzenia. Chłopiec spoglądał na tatę. Miał on błękitne oczy i krótkie, blond włosy, zmierzwione w artystycznym nieładzie. Zawsze nosił swój charakterystyczny, długi, czerwony płaszcz z kapturem. Inni szanowali go i słuchali. Prawdziwy wzór. Czy kiedyś będzie do niego podobny?
-Dlaczego tak mi się przyglądasz?
-Po prostu...chciałbym być taki jak ty. Wszyscy cię szanują, słuchają...pomagasz i chronisz innych. Też chcę taki być.
-I jesteś.
Luke spojrzał w zdziwione i powątpiewające oczy syna.
-Mówisz tak, aby poprawić mi humor.
-Wcale nie. Stajesz w obronie młodszych, a czasem i starszych, i pilnujesz ich praw. Pomagasz innym i jesteś wesoły dla nich. Nie myślisz o sobie. Oni nie tylko lubią cię, ale słuchają i szanują.
-Mam wrażenie, że tylko ze względu na ciebie.
Mężczyzna zmierzył syna poważnym wzrokiem.
-Prawdziwego szacunku nie można tak po prostu odziedziczyć. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. I całe życie pracuje się, aby go utrzymać. Zapamiętaj to dobrze, aby jednym głupim czynem nie stracić czegoś, na co pracowałeś przez lata.
-A co jeśli mnie nie zrozumieją? Jeśli zrobię coś, co mi wyda się słuszne, ale inni pomyślą inaczej?
-Nikt nie ma prawa oceniać innych. Nie wiemy jak ten ktoś się czuł, co go do tego popchnęło, jakie miał intencje, w jakiej był sytuacji, czy dlaczego to zrobił. Czy ktoś kto kradnie, jest zły?
-Kradzież jest zła.
-Ale ten ktoś kradnie dla rodziny, której inaczej nie potrafi wyżywić. Aby przeżyć. Tak, kradzież jest zła. Ale czy ten złodziej także jest zły?
Chłopiec zamyślił się. Po chwili ostrożnie odpowiedział.
-Robi coś, co nie jest akceptowane i jest uważane za złe. Ale robi to, bo nie potrafi inaczej pomóc rodzinie i sobie. Nie jest zły, tylko zagubiony. Masz rację. Nie można oceniać innych, bo nigdy do końca nie poznamy ich sytuacji. Ale w takim razie...
-Tak?
-Ten ktoś stracił szacunek, bo nikt nie próbuje go zrozumieć i pomóc. Ale...
-Słucham.
-W takim razie skąd będę wiedzieć, kiedy postępuję naprawdę źle, a kiedy tylko inni tak myślą? Jak rozpoznać, kiedy powinienem się zatrzymać, zawrócić zanim będzie za późno? Nie mogę polegać na otoczeniu, bo przez to mogę popełnić poważny błąd.
-Powinieneś słuchać, co twoi przyjaciele i znajomi mają do powiedzenia, pamiętaj jednak, że ostateczna decyzja zawsze należy do ciebie. Ale nie ważne co robisz, zawsze postępuj tak, aby później móc spojrzeć w lustro. Idź z uniesioną głową i wybieraj mądrze, aby później nie musieć błagać o wybaczenie. Najważniejsze, aby nigdy nie utracić szacunku do samego siebie. Jeśli go nie masz, nie jesteś nic wart, choćby nawet miliony były zdolne pójść za tobą w ogień.
***
-Szybciej,szybciej!! RUCHY!!!!!
-Zaraz tu będą!!!!
W obozowisku zapanowało zamieszanie. Każdy w pośpiechu zbierał swój niewielki bagaż. Rodzice upewniali się, iż ich pociechy nigdzie się nie oddaliły i są gotowe do wymarszu. Nad całym rozgardiaszem panowali Diana i Luke.Czuwali nad wszystkim i pomagali tym, którzy mieli jakieś problemy. Ich syn wspiął się na drzewo i stamtąd obserwował zbliżające się skrzydlate bestie. Wywerny miały bardzo wyczulone zmysły i z daleka wyczuwały przedstawicieli różnych ras. Jednak dotyczyło to głównie osób dorosłych, których moce już się przebudziły. Im potężniejszy osobnik, lub im ich więcej, tym łatwiej zlokalizować cel. Jednak dzieci zazwyczaj nie wykazywały zdolności, były więc bezpieczne. Pomimo to rodzice bali się o swoje pociechy. Gdyby nie usilne namowy ośmiolatka  i lekcje kamuflażu i przetrwania, Diana i Luke nigdy nie pomyśleliby nawet o daniu mu tak niebezpiecznego zadania.
W powietrzu rozległ się ryk. Para, coraz bardziej zniecierpliwiona, zaczęła popędzać pierwsze osoby do wymarszu. Białowłosy zszedł z drzewa i zaniepokojony podbiegł do rodziców. Pokręcił głową.
-Nie zdążymy. Zaraz tu wylądują.
-Ile?
-Około trzydziestu...
-Cholera...myślałem, że mniej...
-LUKE!!! Nie przeklinaj przy dziecku!
-Przepraszam, przepraszam. No to ile mamy cza...
Dalszą część słowa zagłuszył donośny trzask. Dziesięć metrów od obozowiska drzewa zaczęły chwiać się i łamać pod uderzeniami długich ogonów i potężnych, szponiastych łap. Mimo przestróg żony mężczyzna zaklął pod nosem, co przypłacił porządnym kuksańcem pod żebra. Kobieta szybko dokonała oceny sytuacji. Grupka dzieci eskortowana przez paru dorosłych oddalała się od niebezpieczeństwa. Szybko, jednak nadal za wolno. Nawet jeśli drzewa spowolnią wywerny, nadal będą zbyt szybkie i liczne, by można było uciec. Pozostali w gotowości czekali na decyzję swojego nieformalnego przywódcy. Walczymy, czy próbujemy uciekać?
-Uciekajcie.
-Luke, możemy walczyć. Jesteśmy gotowi zginąć dla dobra naszych pociech. Jesteśmy zde...
-A kto je obroni, jeśli wszyscy zginą? Dla ich dobra musicie znaleźć im bezpieczny dom.
-Ale...
-Idźcie, JUŻ!!!
Wszyscy niechętnie i z ociąganiem obrócili się i pobiegli w ślad za resztą uciekinierów. Nie chcieli tego przyznać, ale miał rację. Nie mogli tutaj ginąć. Musieli dostarczyć swoje dzieci do Svettanti, aby mogły przeżyć.. Za wszelką cenę.
Bestie robiły sobie coraz więcej miejsca, pozbywając się drzew. Szło im niepokojąco szybko.
Luke zorientował się, że nadal nie jest sam. Koło niego została jego żona i syn.
-Zabierz go stąd. Tu nie jest bezpiecznie.
-Żartujesz?! Nie zostawię cię. Jestem wojowniczką.
-Ja nigdzie nie idę. Zostaję z tobą, tato.
-Czy wyście poszaleli wszyscy?! Sio mi stąd, ale JUŻ!!!
-Nie.
Na mężczyznę padło harde spojrzenie czerwonych i niebieskich oczu. Tak bardzo ich kochał. Chciał dla nich jak najlepiej. To dla nich zdecydował, że tu zostanie. Chociaż myśl, że już nigdy ich nie zobaczy rozrywała mu serce, nie mógł pozwolić, aby tych dwoje zatrzymało się zanim dotrze do celu. Nigdy by tego sobie nie wybaczył.
Kucnął i spojrzał na błagalny wyraz twarzy syna.
-Posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze.
-Nic nie będzie dobrze. Zginiesz tutaj. Zostawisz nas. Ja...nie damy sobie bez ciebie rady...Potrzebuję cię!!!
-Nie. Jesteś dzielny i silny. Jestem z ciebie dumny. I nie mogę pozwolić, abyś się tu zatrzymał. Kocham cię. Pamiętaj o tym. I opiekuj się mamą.
-Idź za resztą. Zostanę z tatą.
-Nie. Ja sam wystarczę. Kocham was i chcę, abyście żyli. Nie utrudniajcie mi tego.
W oczach Diany stanęły łzy. Widać nawet wojowniczka czasem płacze. Przytuliła męża i pocałowała go na pożegnanie.
-Też cię kocham.
Mężczyzna z powrotem kucnął przed synem i popatrzył mu głęboko w oczy. Gorące łzy spływały po drobnych policzkach. Wiedział, że mają mało czasu. Ale to były jego ostatnie chwile z tymi, których kocha najbardziej. To było jego pożegnanie, którego nikt nie mógł mu odebrać.
-Tyle jeszcze chciałbym ci powiedzieć, przekazać...szkoda, że nie mam już czasu. Ale nie ważne co się stanie, pamiętaj, że bardzo was kocham i to, co może się stać to nie wasza wina. Nie chcę, żebyś był smutny kiedy mnie zabraknie. Dobrze?
-Więc dlaczego to robisz?! Ja...
-Pamiętasz, o czym ostatnio rozmawialiśmy?
-Tak.
-Ja...kiedyś zrobiłem coś, czego żałuję do dziś. Nadal mi wstyd. Wtedy straciłem do siebie szacunek, zacząłem samym sobą gardzić. Ja...proszę, pozwól mi polec w obronie tego, co kocham. W obronie jedynej rzeczy, dla której nadal żyję. Nie miałem po co chodzić po świecie. Gdyby nie wy...daliście mojemu życiu sens. Pozwólcie mi chronić was do końca. Może wtedy...może uda mi się znów spojrzeć sobie w twarz.
-Tato...
-Wszystko się ułoży, obiecuję. Weź to, unieś głowę i idź dalej. I pamiętaj, że jestem z ciebie dumny.
To mówiąc Luke zdjął z ramion swój płaszcz i wręczył go synowi. Po raz ostatni zmierzwił mu włosy i patrzył, jak matka szlochając zabiera chłopca w bezpieczne miejsce. Gdy ośmiolatek odwrócił się po raz ostatni, mocno ściskając ostatni prezent od taty, zobaczył jak jego ojciec odwraca się i rusza na czarne potwory. Wiatr przyniósł jeszcze ostatnie słowa:
-Nigdy nie popełnij moich błędów, Blake.
***
Przepraszam, że tak długo, ale już jest, od razu mówię, że na kolejny też trochę chyba poczekacie, bo muszę wymyślić nową postać, a pomysłów brak :/ Neko będzie miała towarzysza (o ile się nie pozabijają od razu XD)

18 lipca 2014

Rozdział 12

12. Drakia i Neko

Drakonia wodziła wzrokiem od swojej córki do jej złotookiej koleżanki. Ta druga wyglądała dziś wyjątkowo...po królewsku. Czarne włosy nie spływały już falami na ramiona, ale były zaplecione w gruby warkocz, gęsto poprzetykany lśniącymi paciorkami. Srebrny diadem dodawał złotym oczom blasku. Fryzura nie była jednak jedyną zmianą. Dziewczyna zmieniła swoje zwykłe ciuchy na piękną suknię ze srebrnego jedwabiu. Wymyślne wzory wyszyte kosztownymi nićmi lśniły w blasku słońca. Prosta postawa i dumnie uniesiona głowa dopełniały obrazu sprawiając, iż naprawdę można ją było wziąć za królewnę.
W przeciwieństwie do prawdziwej księżniczki, która zdążyła już pozbyć się sukienki i stała przed rodzicami w swojej ulubionej skórzanej, ćwiekowanej kurtce i spodniach. Strój, choć wygodny, niezbyt pasował do królewskiej córki.
Królowa spoglądała na nastolatki nie wiedząc co myśleć o ich pomyśle. Jej małżonek za to wyglądał na rozbawionego. I...dumnego?
Władczyni w końcu potrząsnęła głową i spojrzała na swoje dziecko. Tak bardzo brakowało jej córki. Kochała ją i nie chciała znów stracić.
-Nie. Nie zgadzam się. Nigdzie nie idziesz.
-Mamo...
-Nie. Nawet jeśli będę musiała zatrzymywać cię siłą to i tak cię nie puszczę.
Drakia spojrzała na mamę z powątpiewaniem.
-A ja sądzę, że powinnaś ją puścić.
-I ty, Brutusie? Mój własny mąż przeciwko mnie?
-Jest jeszcze młoda. Daj jej się wyszaleć.
-Za młoda. A jak coś jej się stanie?
-Poradzi sobie. W końcu to nasza córka.
Spojrzenie królowej trochę zmiękło. Może jej mąż miał rację? Ale mimo wszystko trudno jej było pogodzić się z ponownym odejściem świeżo odzyskanej córki. Król poklepał ją po ramieniu i mrugnął do dziewczyn.
-Jak zgłodnieje to wróci. Jak to kot.
-Desmondzie!
-Tato!
-Co? No dobra, dobra. Tylko żartowałem. Chyba.
Zrezygnowana Drakonia westchnęła. Może i była przedstawicielką jednej z najpotężniejszych ras, ale nadal nie potrafiła zrozumieć poczucia humoru swojego małżonka.
Spojrzała na Casandrę. Naprawdę ją polubiła i było jej żal dziewczyny. Teraz miała szansę spełnić jej marzenie. Desmond (tak, właśnie ochrzciłam króla XD) przytulił żonę.
-Koty zawsze chodzą własnymi ścieżkami. I tak byś jej nie zatrzymała. To nie jest jej świat i dobrze o tym wiesz. Przecież nie tracimy jej na zawsze. No i teraz, będziemy mieć jeszcze jedną córkę.
W oczach matki zalśniły łzy. Mężczyzna gestem przywołał milczącą dotąd Casandrę i ją także zamknął w uścisku. Z początku nieśmiało uniosła ręce, potem już mocno ściskała swoich nowych rodziców.
Czerwonooka uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia. Zatrzymał ją głos matki.
-Nie dołączysz do nas, Drakio?
Uśmiechnęła się krzywo. Wiedziała, że rodzicom będzie trudno się przyzwyczaić. Nie mogli przestawić się od razu. Ale to minie i wszyscy będą szczęśliwi. Była tego pewna.
-Drakia jest już z wami. Ja jestem Neko.
***
Wieczorem w centrum miasta wyprawiono wielką ucztę. Już drugi dzień świętowano, ale dzisiejsze wydarzenie miało być wyjątkowe. Oto po sześciu latach powróciła zaginiona księżniczka. Wszyscy chcieli znów ją zobaczyć i świętować szczęście lubianej pary królewskiej. Dzisiaj cała trójka miała dołączyć do uczty na rynku. Wieść o tym wywołała wśród biesiadników wielkie poruszenie.
Gdy słońce zaczynało już znikać za horyzontem, zapalono pochodnie i miejsce uczty wypełniło się miłym, rozchybotanym blaskiem. Pojawił się też długo wyczekiwany uroczysty orszak w królewskich barwach. Wśród tłumu zapanowało ożywienie, gdy w końcu ujrzano długo wyczekiwaną księżniczkę Drakię. Była taka, jak ją zapamiętano, choć po prostu trochę starsza. Doroślejsza. Z gracją zajęła honorowe miejsce na podwyższeniu, pomiędzy swoimi rodzicami.
Gdyby ktoś przyjrzał się uważniej, mógłby dojrzeć cień smutku w złotych tęczówkach królewny.
***
Oddalając się od Città Reale czuła się trochę dziwnie. Właśnie zostawiała za sobą dom i rodzinę, której tak jej brakowało. Być może już tam nie wróci. Czy robiła dobrze? A może to był po prostu jeden wielki błąd?
Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na miasto. Zostawiła tam swoje królewskie życie. Czy zrobiła dobrze?
Kim właściwie była? Zawsze znała odpowiedź na to pytanie. Księżniczka Drakia. Po prostu. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. To było proste. Ale później pojawił się Blake. Nie wiedziała, dlaczego za nim poszła. Dlaczego mu pomagała. Gdy w końcu się ujawniła, nie potrafiła powiedzieć mu prawdy. Więc powstała Neko. I wtedy po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, kim naprawdę jest? 
Księżniczka do niej nie pasowała, o tym wiedziała już od dawna. Lecz mimo wszystko nią była. Bo kim innym? Przecież Neko tak naprawdę nie istniała. Dziewczyna ją wymyśliła na potrzeby chwili. Przynajmniej wtedy tak myślała.
Teraz nie była już Drakią. Była nią Casandra. Złotooka i czarnowłosa księżniczka. Taka, jakiej się spodziewano i jaką chciano.
Czerwonooka odwróciła się i zaczęła biec. Już gdy była w ruchu, płynnie opadła na cztery kończyny i przybrała kocią postać. Już się nie obracała. Nie ważne kim była kiedyś. Liczy się teraz. A teraz jest Neko.
Kimkolwiek ta Neko jest...
***
Ciąg dalszy dla moich ukochanych miłośniczek tortur i przemocy. Mam nadzieję, że się podobało ;*

17 lipca 2014

Rozdział 11

11. Dwie oszustki

Drakia siedziała na ławce w parku i spoglądała na odbicie gwiazd w jeziorze. Podczas wcześniejszej rozmowy z matką, dziewczyna dowiedziała się o czymś, o czym wolałaby nie wiedzieć. W uszach nadal brzmiały jej sowa Drakonii. Sytuacja Arii i Gatto była o wiele gorsza, niż z początku myślała.
Blake...
Ciekawe co teraz robił, gdzie był? Czarnowłosa miała tylko nadzieję, że nie zrobił nic głupiego i nic mu nie jest. Że jest bezpieczny.
Czerwonooka szybko zbeształa się za własną naiwność. Oczywiście, że nie był bezpieczny. Wylecenie z taką prędkością i gwałtownością na pewno musiało kosztować go wiele mocy. A im więcej mocy używał, tym bardziej zwabiał wywerny. One wyczuwały takie rzeczy. A Blake mimo wszystko był tylko szesnastolatkiem. Zranionym i pewnie wyczerpanym. Może właśnie w tej chwili kończy żywot, rozszarpywany przez ostre pazury, gdzieś w jakiejś jaskini. A ona nawet nie dowie się o jego śmierci. A na nagrobku napiszą mu: ,,Tu spoczywa Blake...."
Chwila. Drakia ze zdziwieniem doszła do wniosku, iż nawet nie zna jego nazwiska. No i co napisze mu na grobie? Chociaż... jak ma mu postawić nagrobek, skoro nie dowie się o jego śmierci?
-Księżniczko...
Dziewczyna wzdrygnęła się zaskoczona i odwróciła by spojrzeć, któż to przerwał jej arcyciekawe rozważania swojego problemu. Parę kroków od niej stała jej rówieśniczka o złotych oczach.
-Prosiłam, mów mi Drakia. Albo Neko, jak wolisz. Mi to i tak bez różnicy.
-Mogę się dosiąść?
Czerwonooka przesunęła się, robiąc miejsce na ławce. Dziewczyna usiadła obok niej i przez chwilę obie w milczeniu spoglądały na gładką taflę jeziora. Ciszę przerwała Nero.
-Blake już odszedł, prawda? Nawet się nie pożegnał.
Odpowiedziała jej cisza. Bo co też można było na to odpowiedzieć. Odszedł, bo go zawiodłam?
-Wiesz, przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że jestem księżniczką.
Drakia spojrzała na nią z ukosa. W złotych oczach nie było żalu. Po prostu trochę smutku. Uśmiechnęła się krzywo.
-Ja nigdy nie chciałam nią być. Nie cierpiałam tych sukienek, lekcji, nudy...
-To chyba lepsze niż bycie sierotą na wsi, w biednej, przybranej rodzinie, która na dodatek cię nie cierpi.
Nero spuściła wzrok, nagle zafascynowana własnymi butami. Jej policzki spłonęły okazałym rumieńcem. Było można wyczuć napięcie wiszące w powietrzu. Gdy dziewczyna w końcu się odezwała, mówiła cichym i zrezygnowanym tonem.
-Ty ukrywałaś to, kim jesteś, a ja udawałam kogoś, kim nie jestem. On mi pomógł, a ja go oszukałam i wykorzystałam. Tak bardzo chciałam zmienić swoje życie... Biedny Blake... Nigdy nie zapomnę jego twarzy, gdy mu powiedziałam...
-Nigdy nie było żadnej amnezji, co?
-Nie. Usłyszałam, że ktoś szuka zaginionej królewny. Byłam do niej podobna, więc postanowiłam spróbować szczęścia. Na Deserto trafiłam przypadkiem.
-A jak masz naprawdę na imię?
-Casandra.
W złotych oczach błyszczały szczere łzy. Ona naprawdę żałowała tego co zrobiła. Drakii zrobiło jej się żal. Chciała tylko lepszego życia. I co dostała w zamian? Były takie same.
Czerwonooka zamyśliła się. W głowie powoli kształtował jej się pewien plan. Może i szalony, ale czemu nie?
-Może jeszcze nie jest za późno. Ani dla ciebie, ani dla mnie.
Dziewczyna podniosła na nią zdziwiony wzrok. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby księżniczka uśmiechała się w tak przebiegły sposób.
***
Blake nie miał pojęcia gdzie leci. Właściwie wcale go to nie obchodziło. Chciał tylko znaleźć się jak najdalej od Neko.
A właściwie księżniczki Drakii.
Chłopak wciąż poprawiał samego siebie, ale wciąż nie potrafił myśleć o swojej niedawnej towarzyszce inaczej niż Neko. A samo jej wspomnienie sprawiało mu ból. A przecież nie była jedyna. Nawet Nero okazała się Casandrą, która nigdy nie miała amnezji. A on dał im się omamić. Wyszedł na zwyczajnego głupca.
Białowłosy zacisnął zęby i starał się więcej nie myśleć o dziewczynach. Próbował skupić się na szybkości i kierunku lotu. Chłodny wiatr owiewał mu twarz. Pęd powietrza gwizdał w uszach, a płaszcz łopotał za nim. Teraz nic się nie liczyło. Był tylko on i wiatr.
***
Wywerna zbliżała się szybko, wietrząc przedstawiciela znienawidzonej rasy. Z małego punkciku na horyzoncie, stała się już dużą plamą. Gdy niebieskooki w końcu wyrwał się z otępienia była już blisko. Trochę zbyt blisko.
Blake spóźnił się z unikiem o parę sekund. Zaklął, gdy szpony rozorały jego lewe ramię. Krew pozwoliła mu odzyskać jasność umysłu. Teraz musiał przeżyć. Tylko to się liczyło.
Gdy potwór zaatakował po raz drugi, był przygotowany. Zwinnie uskoczył w powietrze, przelatując nad grzbietem bestii. Trwało to co najwyżej dwie sekundy. Zbyt mało dla wywerny, aby uniknąć ciosu na skrzydła. Wystarczająco dużo dla urodzonego wojownika, aby taki cios zadać.
Z paszczy wydobył się ogłuszający ryk. Stworzenie nadal zawzięcie próbowało utrzymać się w powietrzu, ale ranne skrzydło skutecznie to uniemożliwiało. Czarne cielsko nieuchronnie zbliżało się do ziemi.
Białowłosy nie czekał, aby sprawdzić, czy stwór zginął. Jeśli był jeden, mogło być ich więcej. Chłopak ruszył więc w dalszą drogę. Po chwili odległe ryki upewniły go w słuszności jego decyzji.
Niebieskooki podążał przed siebie, a z każdą chwilą wszystko było mu coraz bardziej obojętne. Nie obchodziły go wywerny, zapewne podążające jego śladem. I tak nikogo nie obchodziłaby jego śmierć. Pewnie nikt by się nie przejął, nikt by nie zapłakał. Więc po co się męczyć? Walczyć? 
Powoli wszystko zaczynało się rozmazywać i zlewać. Brakowało mu sił. Lewej ręki już nie czuł, chociaż zbytnio się tym nie przejmował. Nie przejmował się też wtedy, gdy ziemia postanowiła wyjść mu na spotkanie i zbliżała się w zatrważającym tempie. 
*** 
Heh, nie ma to jak skończyć w takim momencie ;D 

12 lipca 2014

Rozdział 10

10. Nigdy więcej

Blake opierał się o barierkę na jednym z zamkowych tarasów i spoglądał na rozpościerający się przed nim widok. Zamek wzniesiono na wzniesieniu, więc widać było całe miasto. Wysokie bramy, strzeliste wieżyczki i dachy, zdobione kopuły. Wszystko to skąpane w blasku zachodzącego powoli słońca przybierało złocistą barwę. W samym centrum miasta, na rozległym placu zgromadziła się cała ludność. Wieść o cudownym powrocie królewskiej dziedziczki rozniosła się błyskawicznie. Teraz wszyscy cieszyli się i świętowali, a odgłosy zabawy dochodziły aż do uszy chłopaka. U podnóża pałacu rozciągał się piękny, malowniczy park. Pełno było w nim kolorowych roślin, stawów, fontann i zwierząt. Białowłosy z goryczą pomyślał, iż nazwa miasta jest wyjątkowo trafna. Città Reale. Królewskie Miasto.
Jednak niebieskooki nie potrafił w pełni cieszyć się tym widokiem. Wciąż miotały nim sprzeczne emocje, chaotyczne myśli. Sam już nie wiedział, co powinien czuć. Ulgę? Gniew? Nadzieję? Choć z początku nie dopuszczał do siebie takiej myśli, to w głębi serca wiedział. Czuł się zdradzony i oszukany. Neko była pierwszą osobą od bardzo dawna, której zaufał. Przed którą się otworzył. A ona ukrywała przed nim coś tak ważnego. Co powinien teraz zrobić? Miał ochotę po prostu skoczyć za barierkę prosto w objęcia wiatru, pozwolić się ponieść i lecieć, lecieć daleko, poza horyzont. Wznosić się i gnać przed siebie, aż całkiem opadnie z sił i spadnie na ziemię. Może nawet zginąć, dołączyć do Tamary. Ale przynajmniej wtedy mógłby uciec od tego przeklętego miasta, przepowiedni i przeznaczenia. Uciec od pewnej czerwonookiej kotki.
Białowłosy bardziej wyczuł niż usłyszał za sobą ciche kroki. Bezwiednie wbił palce w barierkę. Nie musiał odwracać głowy aby wiedzieć, kto przyszedł.
Czarnowłosa dziewczyna stanęła w wejściu na taras. Zawahała się. Już od dłuższego czasu szukała Blake'a po całym zamku. Jednak teraz, gdy w końcu go znalazła, nie wiedziała, co powinna zrobić, jak zacząć rozmowę. A on najwidoczniej nie zamierzał jej tego ułatwiać.
Drakia wciąż miała przed oczami wyraz twarzy chłopaka, kiedy dowiedział się, kim ona jest. Najpierw szok. Niedowierzanie. Potem gniew, który jednak szybko został zastąpiony przez smutek i żal. Gdy wychodził szybkim krokiem z sali, na jego twarzy nie było już nic. Zdusił tamte emocje i zastąpił je chłodem i pustką.
Neko nerwowo zamachała ogonem i podeszła do przyjaciela. Nadal nie zareagował na jej obecność. Chciała położyć mu rękę na ramieniu, ale się rozmyśliła.
-Blake...
-Tak, Wasza Wysokość?
Ten oziębły ton i sposób w jaki wymówił ,,Wasza Wysokość" sprawił, że czerwonooka miała ochotę odejść.
-Nie mów tak do mnie. Przecież dalej jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz, że życie na zamku do mnie nie pasuje. Znasz mnie.
-Nie. Myślałem, że cię znam ale pokazałaś mi, iż naprawdę nie wiem o tobie nic.
-Ja po prostu nie mogłam ci powiedzieć. Nie rozumiesz.
-Więc mi wytłumacz.
Gdy na nią spojrzał po jej plecach przebiegł lodowaty dreszcz..Te błękitne, zawsze wesołe i przyjacielskie oczy, teraz przypominały dwa kawałki lodu.
-Ja...nie chciałam wracać na zamek. A gdybym ci powiedziała, pewnie próbowałbyś mnie tu sprowadzić. Nie zrozumiałbyś.
Tego już było dla niego za wiele. Nie CHCIAŁA?! Białowłosy z trudem opanował się, żeby nie wrzasnąć na całe gardło.
-Nie chciałaś, tak? A nie uważasz, że to czego chcemy nie zawsze ma znaczenie? To, że jesteś księżniczką nie znaczy, iż możesz sobie strzelać fochy.
Zacięła usta. W jej oczach zalśnił gniew.
-A co ty możesz o tym wiedzieć?! W wieku dziesięciu lat rozpoczęła się u mnie mutacja, podczas której okazało się, że jestem Gatto. Oczy ze złotych zmieniły się na czerwone i kocie. Wyrosły mi uszy, ogon. Nie byłam na to gotowa. Mój ojciec ich nie miał. Odebrano mnie jako hańbę. Jak to! Córka wielkiej Drakonii ma być jakimś kotem? O tacie nic nie wiedzieli, bo maskował swoje pochodzenie. Mężczyznom jest łatwiej, bo mają zmienione tylko oczy i zęby. Krótki zabieg pilnikiem co jakiś czas, soczewki i da się żyć. Wiedziała tylko mama, która go cały czas chroniła. Nawet gdyby ktoś się dowiedział i tak nic nie można by było zdziałać. Mnie chciano zabić, ale tato pomógł mi uciec. Mama nawet nie wiedziała, kim naprawdę jestem i co się ze mną stało. Powiedzieli jej, że nie żyję. Ojciec cały czas znał prawdę, ale był bezradny. Nic więcej nie mógł zrobić. A ja byłam zdana na siebie. W wieku dziesięciu lat, sama gdzieś na jakimś leśnym pustkowiu! I dziwisz się, że nie chciałam wrócić?!
-Szczerze? Tak. Bo ty przynajmniej miałaś kochających rodziców. Twój ojciec wierzył, iż wrócisz. Twoja matka opłakiwała twoją śmierć. Nawet jeśli nie mogli ci pomóc, to nadal ich miałaś. Miałaś kochającą rodzinę. Miałaś dom, do którego zawsze mogłaś wrócić.
Drakię zatkało. W końcu wyrzuciła z siebie to, co przez tyle lat nie dawało jej spokoju. Ale rzeczywiście chłopak miał rację. Tato od maleńkości w ukryciu uczył ją o Gatto i Arii, o tym, jak przeżyć. Wiedział o wszystkim i jak najlepiej przygotowywał ją do wyjścia w świat. A Drakonia za nią tęskniła. Mogła wrócić już dawno, kiedy doszły ją wieści, iż doradca królowej zmarł. W końcu to on jej zagrażał. Teraz już nawet nie pamiętała, dlaczego nie chciała wrócić.
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Nastała cisza. Gdy błękitnooki przemówił, w jego głosie słychać było gniew.
-Myślisz, że tylko ty miałaś trudno? Dziesięć lat to sporo. Ty chociaż miałaś dzieciństwo. Może i krótkie, ale to i tak jakieś dziesięć lat więcej ode mnie.
Czarnowłosa nie potrafiła wydobyć z siebie słów. Chłopak kontynuował.
-Przez cztery lata uganiałem się za tobą, a ty miałaś zabawę. Gdyby nie przypadek, pewnie dalej bym nie wiedział, iż księżniczka, której tyle czasu szukałem, jet obok mnie. Bawiło cię to? A może to, że moja i twoja rasa walczą cały czas o przetrwanie w Svettanti i wierzą, że ty ich wywabisz z opresji? Że coś zmienisz? Teraz widzę, jak bardzo się myliliśmy. Ty masz to po prostu w nosie.
-Blake...
-Ufałem ci. Wierzyłem w ciebie. Dzięki, że uświadomiłaś mi, iż na tym cholernym świecie nie można ufać nikomu i niczemu.
-Ale...
-Już czas, aby uwierzyć we własne siły i przestać czekać na cud. Żegnaj. Nie zbliżaj się do mnie już nigdy więcej, ani nie szukaj Svettanti. Nigdy.
Białowłosy zwinnym ruchem przeskoczył barierkę. Czerwonooka osunęła się na zimną podłogę tarasu i obserwowała szybko pomniejszający się punkcik na niebie. Bezwiednie wyciągnęła rękę, jakby chciała go złapać, ale on był już daleko. Serce ścisnęło jej się ze smutku i wściekłości. Z bezsilności. Nie zrozumiał jej. To jego wina. Przecież to nie ona kazała u wierzyć. Nie ona chciała być postacią z durnej legendy.
-To twoja wina! Nie potrzebuję cię!! Idź i nie wracaj!!!!
To wszystko tylko jego wina. Jego. JEGO!!!
Nie. To nie była wina Blake'a. To ONA go zawiodła.
To była JEJ wina. I tylko jej.
Po policzku potoczyła się błyszcząca łza.
-Żegnaj...
Nie odwrócił się ani razu.
***
Siemka. Udało mi się wskrzesić mój komputer ^^ Tak właściwie to ten rozdział miał wyglądać zupełnie inaczej i miał być już ostatni, ale zmieniłam zdanie i to jeszcze nie koniec historii.

31 marca 2014

Rozdział 9

Rozdział ten dedykuję Catalinie Panterze (może jeszcze czasem zagląda). Przepraszam, wiem, że wtedy przegięłam. Ale mam nadzieję, iż mi wybaczysz.

9. Przeszłość. Teraźniejszość. Przyszłość?

Spod strzelistej bramy wyłoniły się dwie sylwetki. Samo ich pojawienie się nie było niczym nadzwyczajnym. W stolicy zawsze pełno było różnych podróżników i osobliwości. Jak w każdym większym mieście. Bardziej niezwykłe natomiast były same postacie. Oboje wyglądali na około szesnaście lat. Dziewczyna miała czarne, lśniące, długie włosy i śliczne oczy o złotych tęczówkach. Przed wzrokiem tych rozszerzonych z ciekawości źrenic, żaden szczegół nie mógł się ukryć. A naprawdę było na co popatrzyć. Nero podziwiała wysokie bramy, strzeliste wieżyczki i dachy. Podobały jej się zdobione kopuły i wąskie uliczki wyłożone kolorowymi kamieniami. Przystawała z zachwytu przy pięknych, rzeźbionych fontannach rozpryskujących mgiełki wody, w których tańczyła barwna tęcza. W oknach, przy ławkach i murkach rosły najróżniejsze kwiaty, od których cudownego zapachu wprost kręciło się w głowie. Czarnowłosa wciąż rozglądała się na boki nie mogąc opanować bezbrzeżnego zachwytu.
Jej towarzysz sprawiał zupełnie odmienne wrażenie. Nie rozglądał się, nie cieszył. W jego kroku było coś sztywnego, jakby szedł przez sen. Nie można było dostrzec jego twarzy, całkowicie ukrytej w cieniu kaptura od czerwonego płaszcza. Przechodnie spoglądali ze zdziwieniem na tę ponurą, niecodzienną postać, zupełnie nieczułą na wdzięki Città Reale.
Blake nie mógł się skupić. Nie wiedział nawet dokąd idzie. Po prostu szedł. Otaczały go piękne domy, kwiaty, ale wszystko dochodziło do niego jak przez mgłę. Oto znalazł się w TYM mieście. Mieście, któremu wielu nadawało tak różną symbolikę. Dla jednych było stolicą, dla innych domem. Bezpiecznym, spokojnym miejscem. Tak jak dla tych, którzy zginęli tu podczas pogromu. Dla Elfów było symbolem triumfu. Ale byli i ci, dla których było to uosobienie zdrady. Nie klęski. Zdrady. Białowłosego otaczały teraz te same mury, które pięćdziesiąt lat temu skrwawione zostały krwią niewinnych i bezbronnych. Te drzewa były świadkami tamtej rzezi. W tych domach mogli kiedyś mieszkać. A teraz już ich nie ma. Przepadli. Zginęli. Tak po prostu. Bo komuś to było na rękę. Bo ktoś wolał poświęcić ich dla świętego spokoju. Dla końca uciążliwej wojny, która nawet ich nie dotyczyła.
Teraz niebieskooki był tego świadom tak dobitnie, jak jeszcze nigdy dotąd.
Widział to. Choć przecież nie mógł. A jednak. Gdy patrzył na otaczającą go stolicę przeszłość przeplatała się z teraźniejszością. Widział grupkę zawzięcie broniącą się pod murem pięćdziesiąt lat temu. Gatto walczących na placu w nierównej walce. Arian biegnących na pomoc. Twarze elfów wykrzywione w nienawistnym grymasie. A przecież to wszystko już się skończyło. Oni już dawno nie żyją. Zginęli na lata przed przyjściem Blake'a na świat. Nie było ich tu. Więc czemu to wszystko oglądał?
Chłopak toczył walkę z samym sobą. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Wyobraźnia płatała mu figle? Czy naprawdę oglądał pogrom sprzed kilkudziesięciu lat?
Te obrazy były wszędzie, w każdym miejscu, na każdej uliczce. Niebo gwałtownie zmieniało barwę z błękitnej na czarną i z powrotem. Słońce przechodziło w szkarłatny księżyc. Białowłosy rozpaczliwie walczył z bezlitosnymi zmorami przeszłości. Był bezsilny. Nie potrafił odpędzić strasznych obrazów. Teraźniejszość i przeszłość zmieszały się ze sobą tak, że nie potrafił odróżnić, co naprawdę jest przed nim, a co jest tylko widmem, cieniem historii.
Niebieskooki nie był już pewien, co tak naprawdę się dzieje. Gdzie jest. Gdzie idzie. Kim jest. Była tylko ta straszna rzeczywistość, od której pragnął się uwolnić.
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że coś wbija mu się w ramię. Mocno. Był też jakiś cichy głos, właściwie szept. Znajomy. Spojrzał w tę stronę. Rzeczywistość powróciła. Na jego ramieniu siedziała Neko. To nie była zmora. Ona była tu i teraz.
-Blake...czy...czy ty też to widzisz...? Jak...przecież to...to było jakieś pięćdziesiąt lat temu...
Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. A więc także to widziała. Czyli wcale mu nie odbiło. Albo odbiło im obojgu.
-Widzę...
Oboje uspokoili się lekko. Jakoś lżej było oglądać te sceny gdy już wiedziało się, że nie jest się samotnym. Teraz już jasno wiedzieli, gdzie zmierzają. Do zamku. Tam wszystko miało się wyjaśnić.
***
-Jesteś pewny, że powinniśmy iść wszyscy?
-No jasne. Powinnaś być ze mną i Nero. Zresztą wszyscy i tak myślą, że jesteś kotem.
-No niby tak...ale jakoś nie podoba mi się ten zamek. A jak nas nie wpuszczą?
-Wpuszczą, wpuszczą. W końcu mamy ze sobą księżniczkę.
-Raczej dziewczynę z amnezją, która może jest księżniczką. Bardzo wielkie może.
-Oj nie marudź.
Blake i Neko rozmawiali szeptem idąc parę kroków przed zachwyconą Nero. Dziewczyna zresztą była tak uwiedziona urokiem miasta, iż na nic innego nie zwracała uwagi. Cała trójka kierowała się w stronę ogromnego zamku wzniesionego z błękitnego kamienia.
***
-Blake, boję się. Co jeśli to nie ja?
Białowłosy spojrzał na nią z rozdrażnieniem. Znosił ją i niańczył przez cały ten czas. Przeszedł przez to cholerne miasto. A teraz stali przed wrotami, za którymi kryła się odpowiedź. Czy to będzie koniec poszukiwań? A może dopiero początek? I kiedy w końcu sam uporał się jakoś ze swoimi wątpliwościami, teraz, kiedy był już zdecydowany, ona musiała zacząć się wahać. No po prostu musiała. Inaczej chyba nie byłaby prawdziwą kobietą.
-Czy nie sądzisz, iż jest już troszeczkę za późno, aby zgłaszać jakieś obiekcje?
-Ale wiesz...
-Teraz już nie ma żadnych ,,ale". Teraz są te drzwi, a za nimi król i królowa Drakonia. I być może przyszłość całej rasy Gatto i Arii. Goniłem przeznaczenie przez całe cztery lata. Nie wycofam się u mety.
To powiedziawszy chłopak mocno, stanowczo pchnął drzwi i pewnym krokiem wkroczył do komnaty. Za nim niepewnym krokiem ruszyła dziewczyna. Sala nie była zbyt duża. Światło wpadało przez piękne, barwne witraże, ciągnące się od ziemi aż do sufitu. Pomiędzy nimi kosztowne arrasy zakrywały ściany. Puszysty dywan tłumił kroki. Jedynymi meblami w pomieszczeniu były dwa solidne fotele. Je zaś zajmowała królewska para. Królowa miała czarne włosy przeplecione pasemkami bieli, zaplecione w gruby warkocz sięgający do pasa. Złota, dyskretnie zdobiona korona porażała prostotą. Jednocześnie zaś, w zestawieniu z czarnymi włosami i śliczną twarzą, dodawała władczyni majestatu. Złote oczy, okolone gęstymi rzęsami patrzyły na przybyszy z nadzieją, która tylko dodawała jej blasku. Karminowe usta dopełniały obrazu. Od kobiety wprost biło naturalne piękno.
Jej małżonek miał krótkie, szpakowate włosy. w przeciwieństwie do Drakonii był spokojny. Trzymał dłoń żony, gładząc ją lekko. Spoglądał przy tym na Blake'a swoimi zielonymi oczyma, w których igrało ledwie widoczne rozbawienie i współczucie. Chłopaka zastanawiało to spojrzenie. Wydawało mu się? Nie. Czyżby król wiedział o czymś, o czym on nie wiedział?
Białowłosy doszedł do środka komnaty i ukląkł na jedno kolano, nisko pochylając głowę. Nero po chwili wahania poszła w jego ślady. Niebieskooki zauważył, iż kotka gdzieś wsiąkła. Zresztą spodziewał się tego. od początku miała opory przed wejściem do zamku.
-Wasze Królewskie Mości...
-Proszę, powstańcie oboje. Nie przepadam za takimi formalnościami.
Oboje podnieśli się z niekłamanym zdziwieniem. Król nadal siedział nieruchomo i zdawało się, że ogląda całą scenę ze skrytym rozbawieniem.
-Królowo, Królu...Ja...Mam na imię Blake. Jestem z Arii. Opuściłem Svettanti z powierzoną mi misją. Od czterech lat podróżuję po świecie, aby odnaleźć zaginioną królewnę.
Drakonia lekko pobladła.
-Cztery lata?
-Przepraszam, iż tyle to trwało. Ale mam nadzieję, że...że się udało. Przykro mi, ale nigdy nawet nie widziałem księżniczki na oczy, więc mogłem się pomylić. Szczerze mówiąc przez cały czas szukałem na oślep wiedząc jedynie, iż dziewczyna ma aktualnie jakieś szesnaście lat, czarne włosy i złote oczy. Mogłem się pomylić...
Mówiąc to chłopak delikatnie popychał dziewczynę do przodu, aby królewska para mogła ją trochę lepiej dojrzeć. Drakonia wprost nie mogła uwierzyć. Trzy informacje i cały świat do przeszukania, a on się tego podjął. Stał przed nią chłopak, który opuścił bezpieczne miasto ryzykując życie, aby odnaleźć księżniczkę. A teraz przed nią stała dziewczyna, która być może była jej córką...czy naprawdę mogła zobaczyć ją, po tylu latach...?
-Drakia...?
-Przepraszam, ale ja nie mogę pomóc. Nic nie pamiętam... Mam amnezję...
Władca nawet nie wykazywał zainteresowania złotooką. Uważnie rozglądał się po części sali znajdującej się za plecami chłopaka. Najwyraźniej zauważył to, czego się spodziewał, ponieważ pozwolił sobie na uśmiech. Powstał.
-Gratuluję ci, Blake'u. Wykazałeś się odwagą. Ryzykowałeś życie, aby spełnić przepowiednię.
Władczyni zatrzymała się wpół kroku. Nero podniosła głowę. Białowłosy oniemiał. Wszystkie oczy zwróciły się ku władcy.
-Król wie?
-Tak. Wiedziałem o istnieniu przepowiedni na wiele lat przed tobą.
Teraz w jego oczach już wyraźnie było widać szczere rozbawienie. I współczucie.
-Udało ci się, młody Ario. I jestem ci wdzięczny, że przyprowadziłeś ze sobą moją córkę. Trochę ci współczuję. Pewnie dała ci popalić...
-A więc ona naprawdę jest...
Chłopak był zdezorientowany, gdyż zielone oczy nie patrzyły wcale na Nero. Szczerze mówiąc od ich pojawienia się, mężczyzna spojrzał na nią ledwie przelotnie. O co mogło chodzić?
Głośny śmiech rozległ się w całej komnacie. Drakonia spoglądała na męża nic nie rozumiejąc. Dlaczego jej mąż tak się śmiał?
-Tak myślałem. Szczerze ci współczuję. Nie powiedziała ci, prawda? Ach, Drakio, jesteś okrutna. No przywitajże się wreszcie ze swoim ojcem i nie męcz już biednego chłopaka!
Biedny chłopak zrozumiał. Nie wierzył, ale to już była inna bajka.
Z cienia za Blake'iem wyłoniła się odziana na czarno dziewczyna.
-Jak się masz, tatku? Widzę humor dopisuje. Cześć mamciu. Jak widzę tato nic ci nie powiedział? I kto tu jest okrutny, co? No nic. Wróciłam. Trochę minęło, co?
***
Trochę to zajęło, ale w końcu jest. Nawet w miarę długi. Mam nadzieję, że się podobało (siedzę przy tym od paru godzin, bo jakoś nic napisać nie mogłam, no i zaczyna mi odbijać...). Następny rozdział będzie (mam nadzieję) szybciej (gdzieś tam po drodze czytałam ,,Zwiadowców" i się skupić nie mogłam XD, a potem było jeszcze ,,Ogniem i mieczem" i jak próbowałam coś napisać to się własnym językiem potem załamywałam XD). No to dobranoc ;*

11 lutego 2014

Rozdział 8

8. Przypadek czy przeznaczenie?
-Neko...kici, kici, kici...no...nie uciekaj...mam cię!!!
Czarnowłosa skoczyła w pogoni za czarną kotką. Tej jednak po raz kolejny udało się wymknąć z jej ramion i schować się za plecami Blake'a. Złotowłosa z rezygnacją usiadła na ziemi. Chłopak ledwie powstrzymywał śmiech. Nieznajoma miała mniej więcej tyle samo lat co on, a była taka beztroska. Ona pewnie miała dzieciństwo...
-Ehhhhhhhhh...
-No i co tak wzdychasz?
-Czemu ona tak mnie nie lubi? Jest taka śliczna...
-Nie przejmuj się tym. Ona nikogo nie lub... Auaaaaa!!! Nie drap!!!!! Taka przecież prawda!
W tym momencie białowłosy zaczął mocować się urażoną Neko, ku uciesze ich nowej towarzyszki. Złotooka ze śmiechu turlała się po ziemi, oglądając zmagania chłopaka. Po pewnym czasie prychająca kotka wskoczyła na kamień, gdzie była już poza zasięgiem innych. czarnowłosa nadal jednak nie potrafiła powstrzymać nagłych wybuchów wesołości.
Blake spojrzał na dziewczynę. Była taka wesoła pomimo amnezji i towarzystwa obcego. Zdawała się niczym nie przejmować. Jak mogła być taka beztroska?
Niebieskookiemu nie tylko to nie dawało spokoju. Odkąd ją spotkał bił się z własnymi myślami. Nie wiedział, co ma myśleć o dziwnym zrządzeniu losu. Miał niebywałe szczęście, czy po prostu był to jeden wielki, okrutny żart losu?
-Nadal nic nie pamiętasz, prawda?
-Tak. To już tydzień...
dziewczyna zasmuciła się. Było jej trochę wstyd, że nie może nawet podać swojego imienia. Widziała, że chłopakowi trudno się do niej zwracać. Zwłaszcza, że niedługo wyjdą z pustyni, a wtedy mogą kogoś spotkać. W końcu nie może pozostać bezimienną do końca  życia. Wpadła więc na pewien pomysł.
-Hej, Blake. A może po prostu wymyślisz mi jakieś imię? Bo tak to trochę mi głupio...
-Wymyślić, co? No to czekaj....może...Lila? Kitsune? Puszka?
-Phi. Za grosz gustu.
-No przepraszam bardzo, ale nigdy niczego nie nazywałem. No może raz kota, ale to się chyba nie liczy...zresztą czemu sama czegoś nie wymyślisz?! Myślisz, że to tak łatwo?!
-No to co powiesz na Bellezza?
-Piękna? Z której strony?
-Jak ja ci zaraz!!!
-No już dobra, dobra. Może...Limone?
-Zaraz ci przyłożę!!!!
-No czego znowu chcesz? Ładne imię...
Nie skończył, gdyż urażona niewiasta dotrzymała słowa i właśnie rzuciła się na niczego się nie spodziewającego białowłosego.
-Ja ci dam brzydulę!!!! Popamiętasz mnie!!!!!
Chłopak był o wiele silniejszy, więc obrona przed ciosami dziewczyny nie było dla niego żadnym problemem. Za to patrząc tak na jej wysiłki, nie potrafił powstrzymać serdecznego śmiechu. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak wesoły. Po chwili jednak pewna myśl zawitała w jego głowie. Była ona jak kubeł zimnej wody. A na imię jej było Tamara.
-Tamara...
Nie był świadom, że to ostatnie słowo wypowiedział na głos. Złotooka zapomniała o złości i spojrzała na niego. W pięknych tęczówkach zawitała ciekawość.
-Tamara? Dziwne imię.
-Nieważne. Po prostu mi się wyrwało. Zapomnij.
-Znałeś jakąś?
Pytanie padło. Było już zbyt późno, aby się wycofać. Mógł skłamać. Że nigdy takiej nie znał. Ale byłoby to nie fair w stosunku do niej. W końcu to wszystko to była jego wina. A była tak piękna.
-Była moją...przyjaciółką.
-Była?
-Nie żyje.
Z mojej winy. Te słowa jakoś nie zdołały mu przejść przez gardło. Nie potrafił ich wypowiedzieć.
Bezimienna spojrzała na smutnego towarzysza. Zauważyła zmianę w jego twarzy gdy tylko wspomniał o tajemniczej dziewczynie. Nie chciała żeby się smucił. Chciała mu pomóc zapomnieć. Ale jak miała to zrobić, skoro sama niczego nie wiedziała?
-Była ładna?
-Tak. Miała duże, zielone oczy i długie, pofalowane włosy w kolorze złota. Była elfką.
-Musiała być naprawdę śliczna. Blake....ehemmmm....jak ona...no wiesz?
To pytanie wcale go nie zdziwiło. Wiedział, że w końcu padnie. I co miał powiedzieć? Zginęła, bo dałem się ponieść? Bo mi pomogła? Bo było mi tak dobrze, że nie chciałem od niej odejść choć wiedziałem, czym to grozi? Bo nie umiałem jej ochronić?
Czarnowłosa czekała w skupieniu obserwując twarz białowłosego. W jego niebieskich oczach nie potrafiła dostrzec żadnych emocji. Zacisnął lekko usta i zachował kamienną twarz. W pewnym momencie już, już wydawało się, że coś powie, ale wtedy tylko mocniej zacisnął usta. Po chwili wstał i ruszył przed siebie. Dziewczyna nie była pewna, co powinna zrobić. Iść za nim? Czy może lepiej zostawić go samego?
Kotka nie miała tego problemu. W mgnieniu oka doskoczyła do oddalającej się postacią w czerwonym płaszczu (nie pytajcie, kto nosi długie płaszcze na pustyni). Po paru metrach białowłosy ze zdziwieniem spojrzał do tyłu, na nadal siedzącą szesnastolatkę.
-No i co tak siedzisz? Pora ruszać. Nero.
-Nero? Czarna? Nawet ładnie... Hej!!! Poczekaj na mnie!!!!
Nowo ochrzczona Nero zerwała się z miejsca i pobiegła za towarzyszem i jego kotką. Już po chwili zapomniała o tajemniczej elfce o imieniu Tamara.
***
-Muszę.
-Chcesz. A z tego co słyszę, to raczej popełnić samobójstwo.
-Samobójstwem była sama ta podróż. Zresztą teraz i tak nie mam już powrotu.
-To ty tak twierdzisz.
-Nic nie rozumiesz. Tak mówi przeznaczenie. Taki już mój los.
-Przeznaczenie to wytwór umysłów ludzi słabych, którzy nie potrafią poradzić sobie z tym, co ich spotyka.
-Naprawdę tak myślisz, czy tylko oszukujesz samą siebie?
-Jesteś kowalem swojego losu. Jeśli chcesz coś zmienić to zrób to sam, a nie czekaj na jakąś zakichaną królewnę, która zrobi wszystko za ciebie.
-Powiedz mi, co innego mi pozostało? Nie mam rodziny, której by na mnie zależało. Nie mam domu, do którego mógłbym wrócić. Nie odnajdę już Svettanti, nawet jeśli jeszcze istnieje. Nie mam już powrotu. Nie mam przyszłości. Pozostało mi tylko iść na przód.
-Ale skąd niby wiesz, że to naprawdę ona?
-Ma czarne włosy. I około szesnastu lat. Wszystko się zgadza.
-To tak jakbyś powiedział, że ja jestem księżniczką. Też mam szesnastkę i czarne włosy.
-Ta. Ale ty masz czerwone oczy, a zaginiona królewna miała złote. Poza tym ona nie była Gatto, tylko Drago. Tak jak jej matka. Nie mówiąc już o tym, że...
-Co znowu?!
-Księżniczka z twoim usposobieniem...?
-A co ty masz do mojego charakteru?!
-One powinny być dobrze wychowane, delikatne, urocze, milutkie...a ty...
-Czy ty właśnie sugerujesz, iż moja osoba nie nadaje się na osobę królewskiej krwi?!
-Szczerze? Tak.
-No cóż. Cenię szczerość. Zwłaszcza, że ja tez sądzę, iż nie nadaję się na błękitną krew. Ale wracając do tematu...naprawdę chcesz ciągnąć ją aż do Città Reale i to tylko po to, aby sprawdzić czy ona naprawdę jest tą, której szukasz? To niebezpieczne...
-Nie musisz jechać.
-Żartujesz?! Ma mnie ominąć taka zabawa?! A poza tym, beze mnie nawet tam nie dotrzesz. A jeśli zginiesz, to zrobi się straaaaasznie nudnooooo....
Neko przeciągnęła się i skoczyła poza krąg światła rzucany przez ognisko. W mgnieniu oka rozpłynęła się w mroku. Blake spojrzał na śpiącą Nero. Włosy, oczy, wiek...nie miał więcej poszlak, ale jak na razie wszystko się zgadzało. To po prostu nie mógł być przypadek. Ale czy przypadkiem Neko nie miała racji? Czy ona naprawdę potrafiła zmienić los jego, Arii i Gatto? Czy może to wszystko było jedynie marzeniem? Czy tak krucha istota potrafiła dać im przyszłość?
-No cóż. Czas pokarze. Teraz i tak nie mam już odwrotu.
***
Ufffffffffffffffffffffff...no i koniec rozdziału 8. Jeszcze raz przepraszam za tą przerwę i usunięcie bloga. No cóż, idę popracować nad kolejnym rozdziałem. Może być tak, że nie będę już dodawała tak często i regularnie jak kiedyś, ale będę się starała. Po prostu wiecie: szkoła, obowiązki...no i mój drugi blog...no więc zapraszam na bloga. Czekajcie na rozdział 9!!! ;D 
;*

10 lutego 2014

Emmmm....

Witam ponownie....

Przepraszam za niespodziewane usuniecie bloga...jeśli kogoś zawiodłam to proszę o wybaczenie...ale za wszystko możecie podziękować Catalinie i Nicol. No i pewnemu panu, ale to szczegół... Ale od teraz wracam do pisania (jeśli komuś jeszcze robi to w ogóle różnicę...)
Świeżo zmartwychwstała
Drakia Hada ;*

12 stycznia 2014

Hej

Wiem, że pewnie niektórzy mają już dość czekania i się na mnie wkurzają. Zwłaszcza, że ostatnio pisałam o nowym pomyśle no i dalej nic już się nie pojawiło. Ostatnio mam po prostu urwanie głowy w szkole i w domu (no i problemy z netem). W dodatku z...pewnego powodu...od jakiś 2 tygodni jestem niestabilna emocjonalnie (chyba nadchodzi kulminacja), co w szczególny sposób wpływa na wenę twórczą (wierzcie mi na słowo, NIE CHCECIE żebym w takim stanie cokolwiek pisała, a ja naprawdę wolałabym nie robić z tego opowiadania rzezi). Więc przepraszam, że zawodzę was po raz kolejny, choć ten blog istnieje tak krótko. Bardzo przepraszam zwłaszcza Nicol i Catalinę, bo głównie im chyba na tym zależało. Sorry dziewczyny. Żegnajcie. Tylko odwiedźcie mnie na cmentarzu. I przyjdźcie na pogrzeb. Kwiaty może przynieście... I napiszcie mi na nagrobku wielkimi, czerwonymi literami: BO W PRZYJAŹNI NAJWAŻNIEJSZE JEST K*@&% ZAUFANIE!!!!!!!!!

Drakia X_X

1 stycznia 2014

Felice Anno Nuovo!!! ;*

Hejka :D Wszystkiego najlepszego w Nowym, 2014 roku życzę. No to zdrowia, pomyślności i tego, co komu potrzebne. W ramach prezentu noworocznego mam dla was, człeki wy moje, niespodziankę. Przede wszystkim pomyślałam, że warto by wymyślić jakiś tytuł dla mojego opowiadania. Pomysłów jednak na razie brak...może jakieś propozycje? No a poza tym od teraz mam zamiar pisać także fanfiki. Nie porzucę oczywiście historii o Blake'u, ale będę też pisała o bohaterach anime. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi anime lubić i znać wszystkie moje tytuły, ale będę się starała w miarę dokładnie i prosto tłumaczyć. Poza tym zawsze możecie po prostu przeskoczyć rozdziały, które nie przypadną wam do gustu. Po prostu pomyślałam, że może kogoś zainteresują moje...historie...no i Marie nie będzie mnie męczyć... choć ostrzegam, że w większości pewnie będą porąbane...i mogą być trochę drastyczne...zwłaszcza jak pojawi się Natsu (strasznie fajnie się nad nim znęca XD). No więc jeszcze raz wszystkiego najlepszego!!! Felice Anno Nuovo!!! ;*